niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 4

Rozdział 4

            Czasem nawet nasi najbliżsi nie mają na nas wpływu. Ile razy zdarzyło wam się, że gdy na coś się uparliście, nic nie mogło was odciągnąć od raz podjętej decyzji? Każdy z nas posiada takie momenty w swoim życiu. Raz wychodzą one na dobre, innym razem przyczyniają się do porażki i w ten sposób kształtują naszą osobowość. Wszystko jest w życiu potrzebne. Właśnie to nauczyło Olivera, że nigdy nie powinien żałować tego, co wynikło z jego postanowień. Nie ważna była perspektywa po fakcie, a to, co popchnęło go wtedy do danego czynu. Uważał, że dużym komfortem psychicznym jest posiadanie w swoim otoczeniu osób, które rozumieją, że błędy i porażki są nam tak samo potrzebne jak szczęście i sukcesy. Nie negują twoich decyzji, czy planów. To nasza rodzina, a także przyjaciele, znają nas zazwyczaj na wylot i pomagają otrząsnąć się z niepowodzeń.
Gdy mama Olivera zobaczyła syna zaraz po egzaminie i rozstaniu z Lilly, doskonale zdawała sobie sprawę, że w życiu jej potomka zaszła jakaś zmiana. Jednak, tak jak chyba każda matka, posiadała jakiś szósty zmysł, który pozwolił jej rozeznać się w sytuacji i nie pytać go o nic. Pielęgnowała go od berbecia, dlatego też wiedziała, że na tę chwilę nie będzie chciał o niczym jej opowiedzieć. Nie oznaczało to, że się nie martwiła. Wręcz przeciwnie. Była jego rodzicielką, więc miała to wpisany w kod matczynego DNA. Gdy wszedł, uściskała go jak zwykle na powitanie. Zaraz po tym zaciągnęła do kuchni, jak gdyby go rok nie widziała, ale w planach przede wszystkim miała zapełnienia żołądka swej pociechy.
            – Mamo, nie jestem głodny. – Musiał powtórzyć to dziesięć razy, a i tak wylądowała przed nim porcja gorącego, domowego posiłku.
            Okej, musiał się do tego przyznać. Może w trakcie nauki do egzaminów, niezbyt dobrze się odżywiał, a dokładniej mało co jadł, ale nie było powodu, by uważać, że się głodził. Nie robił tego i nie zamierzał. Po prostu nie zawsze miał ochotę tracić czas na gotowanie posiłku, gdy mógł zjeść szybko zrobione kanapki.
            Spojrzał na kobietę przed nim. Miała czterdzieści siedem lat, a spokojnie można by powiedzieć, że była o wiele młodsza. Nie były to jednak bezpodstawne osądy, jakich potrafią dokonywać tylko dzieci, a opinie jego znajomych, którzy widząc jego rodzicielkę po raz pierwszy - zawsze, ale to zawsze - przypuszczali, że to jakaś pomyłka lub - co padało częściej - urodziła go bardzo młodo. Nikt nie chciał uwierzyć w jej prawdziwą metrykę. Fakt, faktem miała więcej zmarszczek niż niejedna kobieta w jej wieku, ale to tylko dodawało jej uroku. Widać, że większą część życia chodziła uśmiechnięta, niezależnie od tego, co działo się w jej życiu. Była dość niska. Różnica między nią a jego ojcem wynosiła piętnaście centymetrów, jednak przy synu czasem mogła czuć się kurduplem. Był jeszcze wyższy od swojego taty - o jakieś dziesięć centymetrów.
            Jednak tylko matka potrafi sprawić, że nie zależnie od wieku czujesz się czasem jak pięciolatek. Jego kumple z liceum, czy gimnazjum, z którymi zdarzało mu się od czasu do czasu spotkać na piwie, twierdzili, że drugą taką kobietą jest żona. Oliver wolał nie zastanawiać się nad tym, dlaczego kobieta, która miała pożądać swojego męża, chciała mu zarazem matkować. Te pojęcia samoistnie wykluczały się w jego głowie.
            – Nie jesteś głodny, chociaż twój tasiemiec właśnie się odezwał? Możesz mi wcisnąć prawie każde kłamstwo, w które uwierzę jak zechcę, ale nie w to, co teraz mówisz. Jedz. – Jak na zawołanie jego żołądek odezwał się donośnym burczeniem.
            Co z nim było nie tak? A może to tylko od tych wszystkich, pięknych zapachów? Nie mógł powstrzymać uśmiechu, pojawiającego mu się na twarzy, gdy w końcu spojrzał na talerz wypełniony zupą pomidorową. Po samym kolorze wiedział, że była zrobiona z prawdziwych pomidorów, podgotowanych na maśle. Ślinka praktycznie wyciekła mu z ust.
            – Tak też myślałam. – Widząc jego rozmarzony wzrok, podała mu jeszcze łyżkę.
            – No może trochę. Do tej pory mój mózg nie dawał znaku życia, jeśli mówimy o potrzebach pierwszego rzędu. Myślałem, że wszystkie moje aspekty fizjologiczne są zaspokojone. Myliłem się. – Wzruszył ramionami i chwytając łyżkę zabrał się za jedzenie.
– Kochanie, czasem przez to, w jaki sposób mówisz, czuję się, jakbym w pokoju miała kosmitę, a nie syna. Pamiętaj, że zawsze musisz dostosować swój język do odbiorcy.
 Na szczęście jego matka wiedziała co nieco o psychologii - zainteresowała się ową dziedziną życia, gdy wybrał taki a nie inny kierunek. W wolnym czasie podkradała mu książki. Oczywiście za jego zgodą. Nigdy nie było wiadomo, która akurat będzie mu potrzebna, więc wolała nie zabierać mu niczego sama z siebie. Przez pierwszy rok jego studiów przyswoiła sobie trudne słownictwo i potrafiła się nim posługiwać w równym stopniu jak on. Prawie. Czasem nikt nie rozumiał, co Oliver mówił, gdy starał się wytłumaczyć pewne zagadnienie psychologiczne. Najgorsze było to, że nie potrafił tego kontrolować.
– Ale jestem pewna, że potrzeby drugiego rzędu także masz zaspokojone. – Widząc uśmiech swojego najstarszego syna, wiedziała, że trafiła w sedno.
Kto jak kto, ale każdy z nas, niezależnie od wieku potrzebował bezpieczeństwa. Jakkolwiek by się ono nie wyrażało. Dla jednych był to zamek w drzwiach, którego nie mógł sforsować żaden złodziej, dla kogoś innego będzie to druga osoba, która daje nam poczucie szczęścia, rozumie nasze potrzeby, a także toleruje wady i zalety. Pani Toulet* zawsze gdy słyszała o piramidzie Maslowa, myślała o stałej, niezmiennej konstrukcji. Dopiero on poinformował ją o tym, że jest to błąd. Wiele podręczników powiela ten sam schemat, nie zaglądając do ogólnodostępnego źródła, jakim była książka twórcy teorii. Maslow twierdził, że potrzeby mogą przechodzić na wyższy poziom lub też być niezaspokojone przez jakiś czas. W końcu, siedząc na lekcji, czy w pracy nie jemy, kiedy nam się zechce, nie zawsze też od razu idziemy do ubikacji. A jednak mimo to możemy dalej wykonywać daną czynność.
– Wiesz, że czasem nie umiem tego powstrzymać. A ty lubisz udawać, że nie wiesz, o co chodzi. – Wyszczerzył swoje białe zęby, odwzajemniając posłany mu uśmiech. – Byłbym zapomniał. Jak zwykle Lilly pozdrawia całą naszą zwariowaną rodzinkę. Jak tam twój biznes?
Gdy Meredit straciła pracę w wieku czterdziestu trzech lat, nie załamała się, chociaż szukanie kolejnej posady przez dwa lata było tak samo męczące jak i nużące. Każdy w takiej sytuacji ma chwile zwątpienia, podczas których nie wiemy, co ze sobą zrobić. Ona zaczęła szyć małe, szmaciane lalki. Zajmowała czymś ręce i umysł, nie siedząc bezczynnie całymi dniami.
W ten sposób powstał cały stos laleczek. Z jednego wzoru powstały mniejsze lub większe szmaciane cudeńka. Nawet jego młodsza siostra, która uważała się za dorosłą, podkradła jedną mamie. Po pewnym czasie, kobieta zaczęła szyć także ubranka dla lalek. Było to dla niej idealne zajęcie na długie, jesienne wieczory. Nie miała ochoty na gotowanie, pieczenie ciast, czy ciągłe sprzątanie. Ile można to robić? Mimo że kochała czytać książki, w pewnym momencie nie mogła na nie patrzeć. Najprawdopodobniej nie odważyłaby się rozruszać interes, jednak zmieniło się to podczas nieoczekiwanych odwiedzin przyjaciółki. Kobieta była od niej o siedem lat młodsza i wpadła z córeczką, która chodziła do przedszkola, z wizytą. Mała zakochała się w szmaciankach. Kobieta nie chciała wziąć pieniędzy od najlepszej koleżanki, jednak ta, gdy tylko Meredit nie patrzyła, zostawiła jej gotówkę w jej małej skrzyneczce na nici, igły, wstążki i kokardki. Gdy je znalazła, roześmiała się, podziwiając nieobliczalność swojej znajomej. Jakie było jej zaskoczenie, gdy dwa dni później kobieta zadzwoniła do niej z pytaniem, czy ma więcej takich cudeniek, bo spotkała się z kilkunastoma znajomymi, a te z chęcią zainwestowałyby w szmacianki. Od słowa do słowa, od jednej znajomej do drugiej i jej mały - wtedy nieoficjalny - biznes zaczął się kręcić. Ze względu na to, że cała praca szła jej dość szybko i sprawnie, a materiały nie były takie drogie, jakby się to mogło początkowo wydawać, lalki z materiału rozeszły się jak ciepłe bułeczki, a przedszkolaki chciały raz po raz nowych ubranek i lalek. W pewnym momencie zaryzykowała i zarejestrowała działalność. Oliver pomógł jej stworzyć stronę internetową, a ona połączyła hobby z pracą. Cieszyło ją to. I nie chodziło tu o fakt wykonywanej czynności, a o to, że w dobie powszechnie panującego plastiku, lalek Barbie i innych zabawek - swoją drogą nie zawsze dostosowanych wizualnie do wieku - udało jej się zainteresować małe dziewczynki zabawkami z okresu jej dzieciństwa. Chciałaby, żeby jej córeczka wciąż chodziła do przedszkola. Problem w tym, że jej pociechy były już bardziej wyrośnięte; jedno chodziło do pierwszej gimnazjum, drugie do pierwszej liceum, a trzecie było na studiach. Dorastanie dzieci  zawsze było, jest i będzie trudnym okresem dla rodziców. Radzenie sobie ze zbuntowanym nastolatkiem to specyficzne zadanie. Nigdy nie mogła być pewna tego, co się wydarzy.
Jego mama miała trudny orzech do zgryzienia, bo pod jej dachem znajdowały się dwa wybryki natury, jak czasem określał młodsze rodzeństwo. Gdy tylko pojawiał się w domu, zapominała o tym, jaki on był niedobry, gdy był nastolatkiem i narzekała na młodsze pociechy, wcale się z tym nie kryjąc. Właśnie wtedy był najbardziej zadowolony z tego, że wyprowadził się z domu. Nie musiał pilnować porządku w swoim pokoju, czy wysłuchiwać narzekań, co zrobił źle lub też czego nie zrobił. Od chwili opuszczenia rodzinnego gniazdka, jego jedynym obowiązkiem było pojawienie się co niedzielę na obiedzie. Wyjątek stanowiła sesja, kiedy jego rodzicielka tego nie wymagała.
W tej chwili śmiał się z domowych opowieści - dużo przegapił przez ostatnie dwa tygodnie. Wyprowadzka miała swoje plusy, ale także minusy. Mimo samodzielnego życia, rodzice musieli go czasem wspierać finansowo. Niektórzy mogliby to określić pseudodorosłością i zapytać, jak może żyć sam, ale brać pieniądze od opiekunów? Dla wielu było jasne, że w ten sposób nie jest samodzielny.
            – Mam kolejne dwadzieścia zamówień do zrealizowania, a wciąż dochodzą nowe. Nie wiem, czemu te lalki stały się tak modne wśród dziewczynek. Ale jak przekonałam się na swojej skórze, reklama pantoflowa zawsze działa. Mnie to pasuje. Zarabiam na waciki. – Z ust jego rodzicielki nie mógł zniknąć ten wszystko rozumiejący uśmiech, który często go denerwował. Często czuł się tak, jakby rodzicielka znała wszystkie jego sekrety, gdy tylko na niego spojrzała. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie może tak być. Jednak zasiane ziarno niepewności, gdy był dzieckiem, w wieku nastoletnim wypuściło swoje pędy.
– To dobrze. Masz rację, plotki bardzo szybko się roznoszą. W tym przypadku zadziałało to na twoją korzyść. A co tam u taty?
            – W sumie wszystko dobrze. Był dwa dni temu u lekarza z wynikami badań. Wiesz, że się bał, bo nie czuł się za dobrze. Na szczęście okazało się, że wszystko z nim w porządku. Ma lekko podwyższony cholesterol, ale dostał już odpowiednie leki. Musi trochę odpocząć, ale chorobowe postanowił wziąć dopiero od przyszłego tygodnia. Był trochę przemęczony, przez co gorzej funkcjonował i złapał jakiegoś wirusa. Nie kaszlał, nie kichał, a jednak był przeziębiony. A teraz szukamy naturalnych metod na obniżenie cholesterolu. Jutro idę do apteki wykupić mu witaminy i omegę. Może ty przekonasz swojego ojca do zażywania tranu? – Żartowała, ale widok przerażonej miny swego syna, uświadomił jej, że tego nie załapał. –Wiesz, że czasem lepiej martwić się na zapas. – Pokiwał głową na potwierdzenie i wziął ostatnią łyżkę zupy. – A poza tym, wymyśliliśmy remont salonu. Trzeba połatać dziury od tego waszego ciągłego uderzania krzesłem o ścianę. Chciałabym także zmienić kolor na jakiś pastelowy. Może kawę z mlekiem. Ta brzoskwinia już mi się znudziła. Poza tym, twój ojciec sądzi – wolała mu nie mówić, że jest to także jej idea – że powinniśmy jedną ścianę zastawić regałami z książkami, bo trochę ich za dużo. – Czasem, jak zaczynała mówić, to nie mogła przestać. Dlatego też nie dopuściła swojego pierworodnego do głosu, do momentu, aż nie skończyła swojej myśli przewodniej.
            – W sumie to dobry pomysł. Młodzi mają swoje książki u siebie, a wy macie ich za dużo i upychacie, gdzie się da. Przynajmniej oczyścicie sypialnię z tych wszystkich tomów literatury popularnonaukowej i innej.          
            Wolał nie wspominać, że jego kawalerka także zaczyna przypominać małe pobojowisko z powodu ilości książek zalegających na ziemi. Musiał część przenieść ponownie do domu. Na razie nie były mu do niczego potrzebne, nie czytał ich, a zawsze mógł przyjechać i wymienić mały zapasik. Rozwiązanie idealne.
            – Z przekonaniem taty… Na mnie nie licz. Męcz się z tym sama. Ja nie zamierzam przykładać do tego ręki. To jedno mogę ci przyrzec bez mrugnięcia okiem. – Uśmiechnął się do niej.

***

Trzy dni później, mimo kalendarzowego lata, pogoda nie napawała optymizmem. Deszcz lał się wartkimi strumieniami, wiatr burzył korony drzew, a temperatura za oknem zbliżona była do pory jesiennej, a nie letniej. Oliver przypomniał sobie podstawy geografii i lekcję z gimnazjum. Cała klasa była zdziwiona, słysząc, że w okresie lipca i sierpnia w Europie następują największe opady deszczu w porównaniu z innymi miesiącami. Wolał nie wiedzieć, czemu matka natura jest taka złośliwa.
Jakby bezwiednie w jego myślach pojawiły się obrazy złoto–żółtych zbóż, falujących na łagodnym wietrze. Uśmiechnął się na to wspomnienie. Zawsze z młodszym o rok kuzynem lubił podkradać dojrzałą już kukurydzę z pola sąsiada. Mężczyzna przymykał na to oko, tym bardziej, że robili to od czasu do czasu. Raz tylko pogroził im palcem i się roześmiał, gdy zaczęli uciekać. Połowę wakacji spędzał na wsi u rodziny, a mimo to zapomniał, jak ów człowiek się nazywał. W pewnym momencie wyrasta się nawet z jeżdżenia do naszych dalszych krewnych. Zaczynamy żyć własnym życiem i w pewnym stopniu izolujemy się od rodziny naszych rodziców. Wkraczamy w dorosłość, od czasu do czasu kontaktując się z kuzynostwem. Mieszkając blisko siebie, możemy się odwiedzać, być może nasze więzi są bardziej zaciśnięte. Jeżeli jednak mieszkamy oddaleni od siebie o setki kilometrów, kontakt nasz jest pozorny, okazjonalny i bardzo łatwo się urywa.
 Oliver miał wielką nadzieję, że Lilly dzisiaj do niego nie przyjdzie. Był niewyspany i nerwowy. Nie miał ochoty na plotki, czy gadanie swojej przyjaciółki o Thomasie. Męczyła go tym. Wiedział, że na siłę odkłada ich spotkanie. Nie miał na to ochoty. Poza tym, nie mógł już słuchać kobiety, gdy ta ciągle mówiła o nieznajomym, jak gdyby bywała u niego codziennie na kawie. Było to dla niego niesmaczne albo to on był przewrażliwiony.
Wiedział, że los nie pała do niego sympatią, ale nie miał pojęcia, że aż tak. Dzwonek do drzwi rozwiał jego płonną nadzieję. Nie spiesząc się z otwarciem, przeszedł z salonu do kuchni, by włączyć ekspres i dopiero wtedy wpuścił rudowłosą niewiastę. Oboje wiedzieli, że była blisko osiągnięcia celu, który sobie obrała. Miał serdecznie dość jej gadaniny. Myślał nawet o tym, by w ciągu najbliższych dni udać się do mężczyzny, aby przyjaciółka dała mu święty spokój.
Jeszcze dwa tygodnie temu obiecał jej, że spotkają się we trójkę - Kathleen, Lilly i on. Musieli najpierw zdać egzaminy. Teraz jednak nie miał na to ochoty. To, że kobieta przekazała poufne informacje w dziwny sposób go odstraszyło. Z drugiej strony znał upór rudowłosej i to, do czego była zdolna. Zastanawiał się, czemu ostatnio uczepił się etyki zawodowej.
– Czego znowu chcesz, przeklęta kobieto. – Westchnął zrezygnowany.
Czasem zastanawiał się, czy nie wynająć płatnego mordercy. Zająłby się Lilly, a on miałby święty spokój. Po chwili zastanowienia stwierdził, że to nie byłby dobry pomysł. Tęskniłby za nią. A nawet jeśli zechciałby to zrobić, musiałby to być super sprytny i cholernie drogi zabójca. Inaczej ten rudy diabeł dałby sobie radę z takim delikwentem. Niedoświadczony zamachowiec schowałby się gdzie pieprz rośnie.
            – Wyciągam cię do szpitala. Widzę przecież, że ta sytuacja zjada cię od środka. Znam cię lepiej niż siebie. Zbieraj dupę w troki i wychodzimy. Nie pójdziesz do niego tylko po to, by zrobić mi na złość. – Zapomniał dodać, że czasem widziała w sobie pępek świata. Powinni mu płacić odszkodowanie za przebywanie z nią. – W dniu dzisiejszym nie zamierzam ci popuścić. Masz się z nim spotkać. Dopiero wtedy pozwolę ci się uczyć. Wcześniej, nie masz szans się mnie pozbyć. Wątpię zresztą, że jesteś w stanie skupić się na nauce. O kolejnym egzaminie nie wspominając. To jak? – Nie był głupi. Wiedział, że jej propozycja była nie do odrzucenia.
– Nie stracisz dużo czasu, jeśli zamierzasz się uczyć w autobusie. Znając ciebie, nie będziesz u niego za długo siedział. Daję ci góra godzinę. Za dwie będziesz w domu. Ja wracam od razu. Chyba, że Kate będzie miała czas. Nie wiem, czy nie ma rannej zmiany. Gdyby tak było, będzie w tym czasie kończyła praktyki. Zapomniałam z nią o tym pogadać. – Westchnęła i potarła czubek nosa, który ją zaswędział. – Zamierzam cię tam odwieść, doprowadzić do drzwi jego pokoju, bo inaczej zwiejesz. – Skrzywił się, ale w myślach musiał przyznać jej rację.
Najprawdopodobniej zwiałby szybciej niż by dojechał do szpitala. Dzisiaj był na nią cięty, a ona jak na złość tego nie zauważała. Może za dwa dni zmieni zdanie. Został przyparty do muru i nie miał innego wyjścia, jak ustąpić. Gdyby próbował z nią walczyć, tylko by stracił czas i ochotę na jazdę gdziekolwiek. Zaoszczędził im kłopotu. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył.
            – Musisz mi dać kilka minut. Muszę się przebrać.
            Jednak zanim to zrobił, spakował do plecaka dwie kserówki, trzy flamastry i dwa ołówki, wodę oraz portfel. Dopiero potem wyciągnął z szafy dżinsy i niepoplamiony farbą podkoszulek. Podczas ostatniego malowania w domu rodziców, ubrał swoją ulubioną koszulkę z myślą, że za bardzo się nie ubrudzi. Jego plany starły się z rzeczywistością. Młodsza, wredna siostra przejechała mu po plecach wałkiem ociekającym farbą. Było to dla niego tak zabawne, że aż był bliski popełnienia czynu karalnego, jakim jest morderstwo. Jego ulubiona koszulka! Gdy tylko przebrał się w łazience, nie dane mu było zaznać spokoju.
            – Powinieneś się ogolić, wyglądasz jak zarośnięty zwierz. Jak ty możesz się uczyć w autobusie? – Czy wszystkie kobiety tak narzekają? Przecież to jego broda, nie jej. Nawet się nie całują, więc ją nic nie kłuje. Na samą myśl o całowaniu tego wrednego gnoma dostał dreszczy. Z obrzydzenia.
            – Nie zamierzam. Moja broda. Mój wygląd. Mój problem. Twoje pytanie było bezsensowne. To tak, jak ja bym ciebie zapytał, dlaczego chce ci się rzygać w autobusie.
            – W sumie masz rację. Jak tylko zerknę na literki to mi się nie dobrze robi. –  Rudowłosa jako dziecko miała silną chorobę lokomocyjną. Z czasem jej przeszło, jednak nie mogła sobie pozwolić na czytanie książek, czy gazet, gdy jechała gdziekolwiek tym środkiem komunikacji lub autem. No, chyba że chciała się szybko kogoś pozbyć i zwymiotować mu na tapicerkę, ewentualnie buty. Bo i taka sytuacja jej się przydarzyła.

***

            Pielęgniarki poznały Thomasa jako miłego, sympatycznego, a zarazem bardzo denerwującego pacjenta. Przynajmniej podczas pierwszych dni po obudzeniu. W pewnym momencie jego prośby i żądania przestały im nastręczać problemów, ponieważ posiadał duży urok osobisty. Owinął je sobie wokół palca. Każda przyniosła mu coś od siebie. To szampon, dezodorant bądź szczoteczkę do zębów i pastę. Dodatkowo niezależnie od wieku, prawie każda z nich wzdychała po cichu do przystojnego bruneta. Był czarujący - a dzięki temu kupił sobie je wszystkie.
            Thomas nie był zachwycony pobytem w szpitalu. Lekarze nie informowali go o wszystkim, a on nie lubił takiego stanu rzeczy. Zawsze chciał wiedzieć jak najwięcej i jak najdokładniej. To z kolei powodowało wzrost frustracji u lekarzy prowadzących, którzy nie chcieli poświęcać mu tyle czasu, ile pragnął. Dodatkowo - przez to, że nikt go nie szukał - traktowali go jak uciążliwego insekta. W końcu nie wiedzieli, czy ma ubezpieczenie, bo przez brak jakichkolwiek dokumentów nie mogli sprawdzić tego w systemie. Wiedział, że co roku rząd przeznacza setki milionów na opiekę nad ludźmi bezdomnymi, więc nie rozumiał tego świętego oburzenia.
            Sam fakt, że musiał leżeć przez cały czas był dla niego frustrujący. Jedynymi sytuacjami, podczas których mógł opuścić swoje chwilowe więzienie, były wizyty w toalecie i codzienna kąpiel. Cholera. Nawet przy tym potrzebował pomocy z tym pieprzonym gipsem. Na samą myśl miał ochotę warczeć ze złości. Ile można. Do tego musiał poruszać się na wózku.
            Oprócz tego cały czas miał przebłyski wspomnień. Były to tylko migawki, ale to, że nie mógł nikogo na nich rozpoznać nie było pocieszające. Przed zaśnięciem przypominał sobie twarz młodego mężczyzny pochylającego się nad nim. Kim był? Co to wszystko znaczyło?
            Neurolog i psycholog kliniczny cały czas starali się przywrócić mu pamięć. Niestety nie mógł nic na to poradzić, że nie odzyskuje wspomnień. Próbował, starał się, jednak jego zabiegi kończyły się fiaskiem i migreną. Słyszał rozmowę pielęgniarki i lekarza, w której wspominał on kobiecie, iż jego bóle głowy mogą być częste i co powinna mu podawać. Dodatkowo planował to zapisać w jego karcie. 
            Thomas nie mógł zrozumieć, czemu odzyskiwanie pamięci wiązało się z takim rodzajem bólu, ale lekarz usilnie próbował ignorować jego pytania. Nikt niczego nie chciał mu wyjaśniać. Był wkurwiony. Ileż można być traktowanym jak „nic”. Cholera! Chyba należało mu się odrobinę szacunku? Z takimi myślami, zmęczony i sfrustrowany, nie wiedział, kiedy zasnął.

* zapożyczone od Paul-Jean Toulet (1867 - 1920), francuski poeta.

"Zwłaszcza w miłości sposób dawania znaczy więcej niż przedmiot."

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 3



Rozdział 3
           
Minęły trzy dni od wypadku mężczyzny. W tym czasie Oliver funkcjonował prawie normalnie. Słowo klucz: prawie. Nie potrafił skupić się na nauce, a zarazem nie chciał pojawiać się w szpitalu. Cały czas twierdził, że nie wpuszczą go do obcego mężczyzny, skoro nie jest jego rodziną, czy znajomym. Na nic zdały się tłumaczenia Lilly, że nie ma racji. Z większym wysiłkiem, niż wcześniej, przychodziła mu nauka. Nie potrafił zapamiętać takiej ilości materiału, jaką by chciał i niezmiernie go to denerwowało. Jego uwaga została skutecznie rozproszona poprzez wypadek Thomasa. Nie miał pewności, że mężczyzna przeżył, co strasznie go gnębiło. Pomimo obaw, nie zatelefonował do szpitala i nie dowiadywał się o stan pacjenta. Nieznajomy wciąż tkwił mu w głowie, zaprzątał myśli i uwagę. Cały on. Martwił się o obcego człowieka. 
            Wczoraj dostał wezwanie na komendę powiatową policji w celu złożenia zeznań. Zdawał sobie sprawę, że wielu ludzi instynktownie boi się takich sytuacji, nie chcąc być w nic zamieszani. Dlatego też widząc człowieka leżącego na ziemi, wolimy przejść obok i odwrócić wzrok, niż mu pomóc. Im więcej ludzi, tym mniejsze szanse na udzielenie pomocy, odpowiedzialność się rozmywa, nikt nie może być wskazany, jako ten, który nie uratował ofiary. On sam natomiast ucieszył się, dostając ową wiadomość. Nie dokładnie z tego, że zostanie przesłuchany, a z powodu daty widniejącej na dokumencie. Zdąży bowiem zdać egzaminy, a nawet odpocząć jeden dzień. Nie miał się czego obawiać. Do tej pory wszystko układało się po jego myśli.
Zostały mu trzy dni do kolejnego egzaminu. Wiedział, że będzie się z tym męczyć. Najtrudniejsze przed nim. Jeżeli zda, będzie mógł przystąpić do seminarium magisterskiego. Zaliczona psychometria wraz z metodologią badań były warunkiem koniecznym, by móc zacząć pisać pracę magisterską. Niby nic. Dwa przedmioty. A większość myśli i koszmarów studentów skupiała się właśnie na nich. Zdanie w pierwszym terminie graniczyło z cudem, osiąganym przez dwadzieścia procent roku. A jednak udawało im się to.

            Chwila oddechu uzyskana po napisaniu testu, była dla Olivera bardzo cenna. Miał w planach pójście na spacer, dotlenienie się, a zarazem zrobienie zakupów w osiedlowym sklepiku. Był zmęczony, ale w dziwny sposób pełen energii. Skrzydeł dodawała mu świadomość, że nie wiele zostało do ukończenia roku akademickiego. Chciało mu się spać. To z kolei powodowało u niego nadmierną irytację i jeszcze większe zmęczenie. Błędne koło.
            Był zaskoczony widząc, że Lilly czekała na niego przed budynkiem. Nie spodziewał jej się tutaj, tym bardziej, że miała otrzymać dzisiaj wyniki z egzaminu. Szeroki uśmiech, który nie schodził z twarzy przyjaciółki, dawał jasno do zrozumienia, co się stało. Gdy tylko go zobaczyła, był prawie pewien, że skóra wokół jej ust pęknie. Była tak szeroko rozciągnięta w tym przyjemnym grymasie, że aż go bolało. Kobieta rzuciła mu się na szyję i mocno uścisnęła.
– Zdałam to cholerstwo! Jestem mistrzem. Tralalalala – wykrzyknęła.
Nie mógł powstrzymać śmiechu. Była tak szczera w swojej reakcji, tak z siebie dumna, że nie potrafił nie cieszyć się z jej szczęścia. Wiedział, jak ważne dla niej było zdanie tego przedmiotu. Nienawidziła wykładowcy, a miała z nim już trzy różne zajęcia. Te były ostatnimi. Mężczyzna odchodził na emeryturę. A właściwie wracał na macierzystą placówkę. Ruda jakoś nie potrafiła współczuć biednym studentom, którzy zostaną oddani pod opiekę tego tyrana w ludzkiej skórze.
– Ściągałaś? – Nie byłby sobą, gdyby o to nie zapytał.
Wiedział, że Lilly przejawiała już owe skłonności, zresztą raz została przyłapana. Miała jednak to szczęście, że młody doktorant rozumiał jej sytuację i pozwolił dokończyć pisanie zaliczenia. Wcześniej jednak zabrał tak cenne materiały pomocnicze. Być może nie zapytałby jej o to, gdyby mu się do czegoś nie przyznała. Wczoraj sama powiedziała, że nie umie pewnej części materiału i nie jest w stanie się jej nauczyć. Miała w planach poczytać ją dziesięć razy, ale nic więcej. Żywiła nadzieję, że coś zostanie jej w głowie i w razie wystąpienia pytania, pustkę w umyśle wypełnią informacje. Uderzenie w ramię uspokoiło go. Tym razem jednak zobaczył na jej obliczu lekki grymas.
– No wiesz, co? – Ton jej głosu jawnie wskazywał na oburzenie. – Nie wierzysz we mnie! Ja to wiedziałam! Od zawsze! – Skrzyżowała ramiona na piersi i udawała, że się obraża. – A ty, co? Bezcześcisz moje dobre imię takim zarzutem. Jakbyś mnie nie znał! – Wypowiadając ostatnie słowa, nie mogła już tłumić śmiechu. Byłaby dobrą aktorką, gdyby tylko umiała powstrzymać ową reakcję. W ten oto sposób sama zniweczyła swą podniosłą wypowiedź.
– Oj znam cię, znam. Dlatego też zadałem to pytanie. – Kolejne uderzenie, tym razem w żebra nie zrobiło na nim większego wrażenia. Chcąc jeszcze bardziej dokuczyć przyjaciółce, zaczął ją łaskotać, nie patrząc na to, że próbuje mu się wyrwać.
– Idź ty zboczeńcu! – Odepchnęła go w końcu i odbiegła kawałek dalej, chcąc unormować oddech. – Dla twojej informacji zdałam sama! Niedowiarku. Ta piękna głowa, posiadała dostateczne informacje, by zaliczyć na cztery! – Spojrzał na nią zdziwiony. Tego to się w ogóle nie spodziewał. – Powtórzyłam część przed wykładem, podpytałam kolegów i koleżanki tak, jak mi doradzałeś. Uczyłam się z uśmiechem na ustach i takim też pisałam egzamin. Chociaż pewnie wyglądałam jak debil, cieszący się do kartki. Wszystkie twoje wskazówki zostały wykorzystane. Rozluźniłam ramiona i pięści, nie marszczyłam brwi i nie siedziałam zgarbiona. To pewnie też mi pomogło. – Czyli jednak słuchała, gdy jej opowiadał pewne rzeczy z psychologii. On sam stosował te proste techniki na co dzień.
Mógł być zmęczony, ale przy nauce zawsze siedział z uśmiechem na ustach i postawą, którą doradził kobiecie. Miało to związek z funkcjonowaniem naszego mózgu. A jakże. W momencie, gdy jesteśmy zestresowani, podświadomie przyjmujemy pozycję wycofania - skulone ramiona, garbimy się, ściągamy brwi, nasza mina poważnieje, kąciki ust wychylają się do dołu, a pięści są zaciśnięte. Często także spinamy mięśnie. Sami sobie jesteśmy winni. Nasz umysł odbiera informacje z całego ciała i interpretuje je w jeden konkretny sposób - jesteśmy zestresowani, zmartwieni i źli. Owe emocje nigdy nie pomogą nam w osiągnięciu celu. Jednak, gdy się rozpogodzimy, wyprostujemy postawę i będzie ona wskazywać na rozluźnienie, pewność siebie i zrelaksowanie - tak też będziemy się zachowywać. Prostym przykładem jest wzięcie ołówka między zęby. Chcąc go utrzymać, kąciki naszych ust wychylają się do góry. W ten sposób nie możemy złączyć warg. Natomiast, jeżeli weźmiemy go między wargi - nasz humor samoistnie się pogorszy. Ma to związek także z mięśniami wokół naszych oczu. Inne partie mięśni odpowiadają za reakcje mimiczne spowodowane radością, a odrębne reagują na smutek. Wystarczy zwykły uśmiech, bez włożonego ołówka między usta, a nasz humor powinien się poprawić.*
– Gratuluję, przyszła pani inżynier! W końcu pani zmądrzała i zaczęła wykorzystywać wiedzę swego najukochańszego przyjaciela! Sukces! Trzy lata cię na to namawiałem.
– A ty, jak tam? Wyniki tak, jak zwykle? – Chcąc, nie chcąc, mina mu zrzedła. O ile większość jego znajomych miała wyniki w dość krótkim czasie, często nawet w dniu egzaminu, o tyle on musiał czasami czekać do siedmiu dni na ich otrzymanie. Do tej pory dziwił się, że przycisk F5, służący do odświeżania strony internetowej, nadal funkcjonuje w jego komputerze.
– Niestety, ale tak to już bywa.
Najgorsze było jednak to, że o ile na pierwszym roku wyniki otrzymywali dość szybko, to teraz czas oczekiwania się wydłużał. W ramach pocieszenia dostał delikatne klepnięcie w ramię i razem ruszyli w stronę jego mieszkania. Szczerze wątpił, by po takim sukcesie, kobieta dała mu się spokojnie uczyć. Wypiją kawę i kulturalnie wyrzuci ją za drzwi. Może ona była już po sesji, ale on nie. Po kilku minutach ciszy, Lilly musiała mu w końcu coś powiedzieć.
– Oliver, chyba się na mnie wkurzysz. Widziałam się z Kate. Ma teraz praktyki i dowiedziałam się gdzie. Ona jest pielęgniarką na oddziale Thomasa. Gdyby sama nie zaczęła o tym mówić, pewnie bym się nie zorientowała, ale wygadała się o nowym, młodym pacjencie. Wtedy połączyłam fakty i zapytałam, jak ma na imię. Wszystko się zgadza. Data wypadku, imię... – Posłał jej długie spojrzenie, zarazem chwytając za ramię, gdy chciała przejść przez pasy. Ruda nie spojrzała na ulicę, a była ona dość niebezpieczna. Kawałek dalej był zakręt, z którego spora ilość kierowców wyjeżdżała z piskiem opon.
– I co w związku z tym? – Wolał nie dawać przyjaciółce satysfakcji, że zżera go ciekawość. I tak mu wszystko powie. Dziwiło go to, że znali się tyle lat, a ona nadal dawała się nabrać na ten sam chwyt. Odkąd tylko pamiętał, udawał, że temat, który poruszała przyjaciółka, go nie obchodzi. Ona natomiast, nie zważając na jego opór zawsze mu wszystko mówiła.
– Ty nieczuły egoisto! – Znów dostał w ramię. Powinna się tego oduczyć. – Ja ci tu z sercem wyskakuję. Wykazuję jakąś inicjatywę. Dowiaduję się za ciebie różnych informacji. A ty nawet dziękuję nie potrafisz powiedzieć. – Uśmiechnął się do niej uroczo.
– A ktoś cię o to prosił? – Nie patrzył na nią, ale usłyszał, jak sapnęła ze złością.
– Nie, bo jesteś niereformowalny. I choćbym cię niewiadomo jak nakłaniała, żebyś do niego poszedł, ty tego nie zrobisz. Jak dotrzemy do ciebie, napiszę ci kartkę z numerem piętra oraz sali i wykazem godzin, w których możesz go odwiedzać. Sądzę jednak, że… pewne informacje cię nie zachwycą.
            – Co masz na myśli? – Uciekła od niego wzrokiem. Oho… Coś się działo i jakoś przestało mu się to podobać. Ruda zawsze patrzyła człowiekowi w oczy. Chyba, że miała do przekazania złe nowiny.
– Wiesz, że z Kate wyszło to zupełnie przypadkowo, prawda? – Kiwnął głową dla uspokojenia jej. – Dziewczyna ma dziwną moralność. Nic mi nie powiedziała, ale napisała w Wordzie i zostawiła mi plik do przeczytania. Mam go u siebie na poczcie. Jak wrócę do domu, to ci go wyślę. – Przerwała na chwilę. – Sprawdziłam jego dane na facebooku. – Oliver prychnął pod nosem.
– Już rozesłałaś swoje macki? Pewnie wiesz też, co mu dolega? – Ponowne odwrócenie spojrzenia, powiedziało mu jasno, że ma rację.
– Oli, on nie istnieje. – Roześmiał się na to stwierdzenie dość histerycznym śmiechem.
Jak to? Przecież go ratował. Czuł jego klatkę piersiową. Sama Kate go widziała. Zbiorowe objawy schizofrenii?
– Chyba sobie jaja robisz.
– Źle mnie zrozumiałeś. – Jęknęła przeciągle. – Czemu coś, co dla mnie jest w miarę proste, ty interpretujesz w skrajnie różny sposób? – Nie dając mu czasu na odpowiedź, dokończyła swoją główną myśl. – On nic nie pamięta. Ma amnezję. Najprawdopodobniej z ostatniego pół roku, bo pierwsze, co skojarzył to zimę. Nikt go nie szuka i nie odwiedza.
Kiedyś zawarli między sobą umowę, że żadne z nich nie będzie ingerować w związek drugiego. Zakaz uwzględniał wszystkie możliwości od złamanego serca, po zauroczenie wyglądem, co niestety nadal im się zdarzało. Lilly jednak, nie zważając na to, co sobie obiecali, nie dotrzymała słowa. Wiedziała, że Thomas wywarł na nim osobliwe wrażenie - chociaż okoliczności nie były sprzyjające - i wtrąciła się w jego sprawy.
Traktował tę kobietę jak siostrę. Widząc, jaka jest smutna, musiał siłą woli powstrzymywać się od pocieszania jej. Słuchając, wiedział, że jest pełna wątpliwości. Nie była pewna, czy może mu to przekazać, bała się jego reakcji na te informacje. Zdawał sobie z tego sprawę.
Właśnie w tej chwili, miał władzę. Jakkolwiek by to nie brzmiało. Mógłby donieść na przyjaciółkę Lilly i w ten sposób zniszczyć jej życie. Nie chciał tego. Kobieta popełniła poważny błąd. Przekazała prywatne dane chorego obcej osobie. Nie zastosowała się do etyki zawodowej. Próbował wytłumaczyć sobie jej zachowanie. Posłuchała przyjaciółki, zrobiła to dla jej dobra. Jednak to nie usprawiedliwia jej czynu. Rozumiał przekazywanie informacji rodzinie lub też długoletnim partnerom bez zawartego związku małżeńskiego. Jego wątpliwości wzięły się z tego, że był dla mężczyzny zupełnie obcym człowiekiem. Lilly i on zatrzymają tę wiedzę dla siebie. Inni znajomi mogliby jednak przekazać wieści dalej, a owe ciekawostki dotrzeć do nieodpowiednich osób.
– Nie stresuj się tak. Nie obrażę się na ciebie za to, że wtrąciłaś się w moje sprawy, więc wyluzuj. – Uśmiech wpłynął na jego usta. Nie wiedział, czemu kobieta zareagowała tak, a nie inaczej. Przecież jej nie bił, czasem tylko zdarzało mu się ją szantażować. Wszystko w dobrej wierze!
– To dobrze, tyranie. Znam twoje opinie dotyczące moralności, więc nie dziw się mojej reakcji. Niekiedy trudno przewidzieć, jak zareagujesz. Bywasz gorszy, niż ja przed okresem. – Zatkała sobie dłonią usta. – Chyba tego nie powiedziałam, co? – wymruczała przez palce.
– Niestety. Powiedziałaś. – Machnął na to ręką i poprosił, by kontynuowała.
– Wiesz, że nie znam się za bardzo na biologii. Ma uszkodzenie czegoś w mózgu. Miał operację, ale nie, niestety, nie powiem ci, jaką. Pamiętasz, jak w gimnazjum myślałam o medycynie? Chyba miałam wtedy jakieś zaćmienie umysłu. Najprawdopodobniej byłam niepoczytalna, mówiąc ci to. – Wyszczerzyła do niego zęby. – Przecież dla mnie nauczenie się biologii na poziomie liceum było za ciężkie.
Nigdy nie potrafiła przyswoić tych informacji. O ile ze wszystkim radziła sobie od tak, biologia była jej koszmarem. Gdyby nie on, zapewne zwiewałaby z każdej lekcji. Ciągnął ją pod rękę aż do samej ławki… Nie miała możliwości opuszczenia znienawidzonej lekcji. Kiedyś próbowała nauczyć się nazw po polsku i po łacinie. Misja niestety zakończyła się katastrofą. W trakcie wakacji między drugą, a trzecią liceum stwierdziła, że nie nadaje się na studia. Czasem malutkie niepowodzenia wytrącały ją z równowagi.
– Sprawdzali jego pesel? Może go pamięta?
– W tym problem. Pamięta zdarzenia, ale nie numery, imiona, dane. Lekarze podobno martwią się, że jego mózg nie odzyska tych informacji. Sprawdzałam już facebooka i inne portale społecznościowe. Sprawdzałam też w książce telefonicznej i na stronach o osobach zaginionych. Nie ma go nigdzie. Jego zdjęcie nie jest nigdzie dostępne. Nie wiem, co jeszcze mogłabym zrobić, ale ciągle o tym myślę.
 Wiedział, że Lilly potrafi znaleźć większość danych osobowych bez większego trudu. Jeżeli tylko otrzymała strzępek informacji, potrafiła dojść do wszystkiego, czego potrzebowała. Internet dawał jej pole do popisu. Zawsze go to zaskakiwało, szczególnie, że zbieranie informacji nie zajmowało jej dużo czasu. Była w tym dobra.
Oliver oderwał się od analizowania zdolności przyjaciółki i jego myśli pobiegły w stronę mężczyzny z wypadku. Rzeczywiście, mógł nie pamiętać tych rzeczy. Wystarczyło, by wszystkie wydarzenia rozegrały się w ciągu ostatniego pół roku. Równie dobrze mógł w tym czasie stracić rodzinę, zmienić numer telefonu, czy adres. Nie jest dobrze. A co, jeśli nikt się po niego nie zgłosi? Nikt, nie będzie go poszukiwał?
– To fakt. Dziwna sytuacja. Ma szanse pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, że sobie wszystko przypomni. Mózg ma duże zdolności regeneracyjne. Dobrze, że cokolwiek pamięta. Imiona i nazwiska, czy numery telefonów można ponownie przyswoić. Najgorzej, jeżeli człowiek nie posiada wspomnień, które go ukształtowały. Być może wyparł to, bo czuł się zagrożony. Każdy funkcjonuje inaczej – stwierdził.
Wiedział, że kobieta nie spocznie, dopóki mu nie pomoże w rozwiązaniu tego problemu. Mama powiedziała mu kiedyś, że jego przyjaciółka ma w naturze pomaganie. Miała rację. Lill dbała o wszystko i o wszystkich, jeżeli tylko jej na tych osobach zależało. Nie mogła też przejść obok ludzkiego cierpienia, nie wnikając w jego istotę. Taka była i nikt ani nic nie mógł na to poradzić. Właśnie za te cechy ludzie ją kochali i szanowali. Była, jaka była.
– Odwiedzisz go?
 – Nie mogę tego zrobić. Nie teraz – jęknął sfrustrowany.
Sam nie wiedział, co się z nim dzieje, skoro myśli o tym mężczyźnie. Codziennie przez około dwie godziny. Nie raz już przyłapał się na tym, że zastanawiał się, co mu się przydarzyło, czy wszystko z nim dobrze. Nie sądził, by było to zauroczenie, raczej zwykła, ludzka ciekawość, ewentualnie zmartwienie. Nic więcej. A przynajmniej miał taką nadzieję. Nie znał tego mężczyzny, widział go raz w życiu. Nie może nic wiedzieć o jego osobowości, wnioskując tylko po wyglądzie jego ciała. Kto, jak kto, ale on o tym wiedział. Był klasycznym przykładem oporu psychologicznego**. Jedynym szczegółem było to, że nie siedział u terapeuty, a sam siebie okłamywał. Facet najzwyczajniej w świecie mu się spodobał. Powinien mieć już dawno za sobą zauroczenie wyglądem.
– W końcu będziesz musiał. Byłeś pierwszą osobą, którą widział zaraz po obudzeniu. Możesz być katalizatorem jego wspomnień. Może to właśnie ty wzbudzisz w nim zaufanie i dzięki tobie odzyska pamięć. Znasz różne techniki psychologiczne, może udałoby ci się… sama nie wiem. Robisz z tego specjalność. Powinieneś się na tym znać.
– Nie wiem, czy zauważyłaś, kochanie – wypowiedział to słowo z przekąsem – ale problem w tym, że robię ją dopiero rok! Więc nie mam wiedzy specjalisty praktyka. To tylko specjalność! Nie specjalizacja. Dopiero wtedy będę się czuł w pełni wykwalifikowany, a nie po trzech latach studiowania. Zresztą… Nawet praktyk jeszcze nie miałem. – Chwycił się za głowę. – Za chwilę skręcamy. – Nawet nie wiedział, kiedy dotarli prawie pod jego dom.
– Mówisz tak, jakbym była u ciebie pierwszy raz. I nie zmieniaj tematu tylko dlatego, że nie podoba ci się, iż go poruszam
– Ja nic nie zmieniam! – Wchodząc na klatkę schodową, puścił Lilly przodem. A co, był dżentelmenem. Zresztą, gdyby ktoś czaił się, by go zabić, najpierw trafiłby tę cholerę.
Po wejściu do mieszkania, w końcu został zaszczycony odpowiedzią ze strony przyjaciółki. Nerwy go ponosiły i miał ochotę w coś uderzyć.
– A ja jestem psem. Czemu tak bardzo nie chcesz go odwiedzić? – Wiedział, że na niego patrzyła, obserwowała jego zachowanie, ale postanowił to zignorować. Poszedł do kuchni i, wyjątkowo, zaparzył im herbaty. – Oliver, nie ignoruj mnie. Wiesz, że to mnie nie powstrzyma. – Czy ona zawsze musi tyle gadać? Potarł dwoma palcami nasadę nosa. Był zirytowany, podenerwowany, a ona drążyła temat
– Co chcesz, do jasnej cholery, ode mnie usłyszeć? Że mi się spodobał? Dobrze wiesz, że to wszystko wyszło nie tak, jak powinno. Dlaczego nie mogłem go spotkać w innych, normalnych okolicznościach? Chociażbym chciał, nie mogę mu pomóc. Gdybym próbował metod stosowanych w terapii, stałby się moim królikiem doświadczalnym. Kto, jak kto, ale ty znasz ludzi. I powinnaś zdawać sobie sprawę, że gdyby niepowołane osoby się o tym dowiedziały, zostałbym usunięty z uczelni. Nie miałbym szansy na odezwanie się, bronienie. Jestem na trzecim roku. Dobra, można powiedzieć, że na czwartym. Ale to nie oznacza, że zamierzam się podłożyć dla mężczyzny, którego nawet nie znam!
Lilly doskonale zdawała sobie sprawę z obaw przyjaciela. Zaskoczył ją jednak pierwszy fragment jego wypowiedzi. To było… niespotykane. Zawsze to on był racjonalną częścią ich dwojga. Ona szybko się zakochiwała, a on musiał kogoś dobrze poznać, by się zauroczyć. Zakochał się w człowieku, którego nie znał. Nie miał pewności, czy ten jest gejem. Nie znał jego osobowości, poglądów. Nic, zero. Los bywa jednak przewrotny. Wyraźnie z niego zakpił.
– Powiedz mi, kiedy zaczniesz myśleć o sobie. O tym, czego ty chcesz i pragniesz. Nie myśląc o konsekwencjach. Zacznij działać! Masz rację, może ktoś na ciebie donieść, ale równie dobrze może to nie mieć miejsca.
– Wracamy do starego sporu Lill. Wiesz, że muszę analizować. To, o czym mówisz, nie jest w moim stylu. Najpierw myślę, potem robię. Jest mi to potrzebne tak, jak tobie twoje szaleństwo.
Oboje wiedzieli, że ma rację. Ona była ekscentryczną romantyczką, kreatywną i szaloną. On był tym rozważnym, praktycznym i analitycznym. Ich najbliżsi znajomi stwierdzili, że wybrali złe kierunki studiów. To on powinien iść na politechnikę, a ona na psychologię - z ich predyspozycjami. W trakcie wakacji, po zaliczeniu pierwszego roku, wymienili się materiałami z pierwszego semestru nauki. Od tej pory wiedzieli, że ich wybór był jak najbardziej prawidłowy. Dopełniali się wzajemnie. I to było w ich przyjaźni najlepsze.
– Wiem, przepraszam. Niepotrzebnie cię zdenerwowałam... Napisałam kolejny rozdział książki. Idzie mi to ostatnio jak po grudzie***. Nie mam za bardzo pomysłu i chęci na pisanie. Chciałabym to wydać. Szanse mam marne. – Nawet nie zauważył, że do tej pory stali i spierali się nad stołem. Uśmiechnął się do siebie w myślach. Nie ma co, podział idealny. Lilly najprawdopodobniej też się na tym przyłapała i rozstawiła sobie krzesło.
– I wydasz. Czytałem to i masz dobry pomysł. Idziesz w dobrym kierunku. Nie skupiasz się na powielaniu treści, wydeptujesz swoją ścieżkę. – Widząc jej wdzięczną minę, miał ochotę się roześmiać.
Odkąd skończyła piętnaście lat, marzyła, by napisać i wydać książkę. Miała całkiem dobry pomysł na fabułę. Studia powodowały jednak ciągły brak czasu, by doprowadzić projekt do końca. Nie mówiąc już o perfekcji, którą chciała uzyskać. Na pierwszym miejscu jej listy priorytetów znajdowało się wykształcenie wyższe. Dopiero drugie miejsce zajmowało napisanie książki.
Zapisywała najważniejsze idee, które wpadały jej do głowy, notowała fragmenty i dialogi. Zawsze wyklinała brak czasu lub brak chęci. Dla niej tworzenie tekstu było jak zadanie z matematyki. Powinno dać wynik końcowy, a treść powinna być jak najbardziej kreatywna, jednak spójna i jednolita. Do tej pory Oliver nie miał możliwości poczytać jej nowego dzieła. Wszystkie teksty dostawał, jako pierwszy i mógł je krytykować do woli. Tylko on miał taką możliwość. Dopiero po nim tekst poznawali czytelnicy i oni komentowali jego wady i zalety. Także dzięki niemu tekst był lepszy. Gdy brakowało jej pomysłów, podsuwał swoje, jak on by to wszystko widział. Bywał krytyczny, ale to nie powodowało między nimi rozłamu. Czasami jednak zdarzało mu się popełnić błąd w ocenie. Kobieta była na tyle mądra, że nie słuchała go za każdym razem, gdy coś jej proponował.
– Co ci mówiłem? Samospełniające się proroctwo. Jeżeli będziesz mówić, że ci się nie uda, to rzeczywiście tak będzie. A jeżeli będziesz miała nadzieję, że jednak masz szanse na powodzenie, to, kto wie, co ci się przydarzy.
– Tak, tak. Mówiłeś, słyszałam. Stajesz się nudny. – Uśmiechnęła się do niego promiennie.
Mały płomyk nadziei ciągle jej towarzyszył. Zazwyczaj był on uśpiony, niewidoczny dla niej. Jednak, gdy tylko zaczynała pisać, rozniecał się. Jej brak wiary w siebie był proformą. Stopowała swoje myśli, by później niepotrzebnie się nie rozczarować. Lilly wiedziała, że nie jest świetną pisarką i jej teksty zostawiają wiele do życzenia, jednak pragnęła się rozwijać w tym kierunku. Nie sądziła, by udało jej się wydać powieść od razu. Nie mówiąc już o bestsellerze. Chyba nikomu się to nie udawało. Po chwili zastanowienia, sama skarciła siebie w myślach. Nie jednemu się to udało. Więc dlaczego jej miałoby się nie powieść? Głupi pomysł.
– Więcej nie będę przy tobie wspominać o tym, co robić. Zacznę tylko przesyłać ci teksty, żebyś mi dał święty spokój. Foch. – Zaplotła dłonie na klatce piersiowej i tupnęła nogą. – Z przytupem. Jestem na ciebie obrażona za to, że aż tak we mnie wierzysz. – Oliver jęknął jak potępieniec w piekle i wziął łyk ciepłego napoju.
– Chyba tylko wy kobiety potraficie być tak zmienne. Raz twierdzisz, że w ciebie nie wierzę, za drugim razem czepiasz się, że robię to za bardzo. Zdecyduj się, co? – Nachylił się szybko i pacnął ją lekko ręką w tył głowy. Chciał, by to poczuła, a zarazem nie ucierpiała. – Przeczysz swojej logice, przyszła pani inżynier. Powinnaś zdecydować się na jeden tok myślowy. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś kobietą, więc jest to mało możliwe. Niestety. – Cieszył się, że ją rozbawił. Dalsza rozmowa nie zawierała już tak poważnych tematów.

***

Thomasa obudził mocny ból, rozchodzący się po całym ciele. Najsilniej pulsowała mu czaszka i noga. Czuł, jakby były podzielone na części. Nie otwierał oczu. Nie chciał tego robić. Na razie nie musiał, więc wolał się skupić na tym, czemu tak się czuje. Było mu przyjemnie i w miarę ciepło. Palce u prawej nogi miał skostniałe. Najprawdopodobniej był przykryty pościelą. Ruszył delikatnie palcami u rąk. Zapewne znajdował się w szpitalu, więc bez sprawdzania wiedział, że materiał był biały.
Była zima. Ciekawe, gdzie trzymają jego rzeczy, w tym kurtkę? Ile był nieprzytomny? Pamiętał, jak kilka dni temu pokłócił się z Charlotte o… Nagle pod jego powiekami rozbłysły białe plamy. Cholera! Co jest? Czemu nie pamiętał powodu głupiej kłótni. Im bardziej próbował sobie przypomnieć, tym mocniej bolała jego głowa. Pamiętał jakąś twarz nad sobą i ogromny ból w całym ciele. Nie wiedział, kiedy zemdlał.
            Ocknął się pół godziny później. Jęknął cicho. Nigdy nie przypuszczał, że mózg może boleć. Przynajmniej nie aż tak. Ponownie pomyślał o wypadku. Powróciło do niego wspomnienie, gdy ból przeszył jego ciało. Ułamek sekundy decydujący o życiu i śmierci. Pamiętał, jak w głowie pojawiła mu się myśl, czy obudzi się po drugiej stronie. Jego głowę ponownie przeszył nagły ból, gdy chciał sobie przypomnieć, czemu szedł akurat tamtą drogą.
            – Słyszy mnie pan? Jak się pan czuje? Pójdę po lekarza. – Usłyszał młody, dziewczęcy głos. A tak chciał jeszcze pospać, odpocząć.
            – Wody – wychrypiał. Gardło miał suche i zaciśnięte.
            Głos miał nieprzyjemnie zachrypnięty. Nie wiedział, ile leżał nieprzytomny i zaczęło go to denerwować. Zaraz po tej krótkiej myśli, poczuł czystą rozkosz płynącą przez jego gardło. Wąski strumyczek nadziei. Pielęgniarka posmarowała mu usta szpatułką z mokrym gazikiem. Cholera. Nigdy nie przypuszczał, że taki drobny zabieg może go tak uszczęśliwić. Chciałby się napić chociaż łyka wody. Ale dopóki lekarz do niego nie przyjdzie, nie miał na to szans. Czuł się jak spragniony podróżnik, który po kilku dniach na pustyni otrzymał krystalicznie czystą wodę.
            – Coś pana boli? – Nie, kurwa. Głupie pytanie, oczywiście, że tak. Otworzył w końcu niepewnie oczy. Widział przed sobą twarz młodej kobiety, całkiem możliwe, że w wieku Charlotte.
            – Mózg, czaszka i noga. W tej kolejności. – Lekki uśmiech na jej twarzy powiedział mu, że jeszcze nie powinien szykować się do odejścia
            – Za pół godziny będzie u pana lekarz. Niestety prowadzi teraz operację i nie może do pana przyjść. – Pokiwał głową i przymknął z bólu oczy. Czuł się jak gdyby ktoś próbował przewiercić mu czaszkę piłą mechaniczną. Wolał nawet nie myśleć, że mogli to robić.
Młoda, przyszła pielęgniarka spojrzała na swojego pacjenta. Została oddelegowana do doglądania go. Siedziała u niego przez ostatnie pół godziny. Miała właśnie wyjść, gdy usłyszała jego jęk. Zapewne by nie zareagowała, bo zdarzało się to już wcześniej, gdy nie był tego świadom, ale ruszające się palce, dały jej jasny sygnał, że się budzi. Dała mu chwilę czasu i dopiero wtedy odezwała się do niego. Był przystojny. Całkiem w jej typie. Jednak zastanawiało ją, dlaczego Lilly aż tak o niego dopytywała. Niby przyjaciółka powiedziała, że to ze względu na Olivera, ale jakoś nie mogła w to uwierzyć. Pomimo swojej początkowej niechęci, przekazała jej tyle informacji, ile mogła, zgodnie ze swoimi zasadami moralnymi. Poza tym, przyjaciółka obiecała jej, że dzięki temu pozna Olivera. Do tej pory jakoś nie mieli ku temu okazji. Znały się taki szmat czasu, a zawsze było jakoś nie po drodze. To jej przyjaciółka goniła do Olivera codziennie na kawę, a nie on do niej. Gdy bywał u nich w pokoju w akademiku, jej zazwyczaj nie było. Miała jakiegoś pecha. Chciała poznać tego faceta, tym bardziej, że widziała jego zdjęcie. Często o nim słyszała i głupio się zauroczyła.
W tym wszystkim było dużo prawdy, jednak rudowłosa kobieta zapomniała powiedzieć jej o najważniejszym. Rzadko kiedy mówiła o tym, co mężczyzna trzymał raczej w sekrecie. Mało kto wiedział, że Oliver jest gejem. Nie chodziło tu jednak o to, że się tego wstydził. Nie czuł potrzeby, by wszyscy posiedli o tym wiedzę. Jednak, gdy ktoś go o to pytał dla potwierdzenia swoich przeczuć, nie zaprzeczał. Lilly nie wiedziała o jej miłostce, inaczej poinformowałaby Kathleen, jak to wszystko wygląda. Jako, że kobieta niczego nie podejrzewała, nie uzyskała od przyjaciółki tak ważnej dla niej informacji.

***

Kolejna pobudka Thomasa nastąpiła chwilę przed tym, jak do jego tymczasowego - miał nadzieję - pokoju wszedł lekarz dyżurujący na tym oddziale. Dzięki temu miał szansę przemyśleć swoje ewentualne pytania i wątpliwości. Przybycie lekarza dało mu możliwość zdobycia wszystkich potrzebnych mu informacji.
– Witam, nazywam się doktor Jake Orms. Jestem neurochirurgiem. Jest pan po operacji, miał pan poważny obrzęk mózgu. Ale teraz powinno być wszystko dobrze. Ma pan złamaną kość udową i piszczelową w prawej nodze, więc trochę czasu spędzi pan w szpitalu. Pamięta pan, jak się nazywa?
– Thomas. – Nagle z przerażeniem mężczyzna uświadomił sobie, że nie pamięta swojego nazwiska. Do tej pory nad tym nie myślał. W głowie miał czarną dziurę. Kurwa! Co jest? Wiedział, że niektórych rzeczy nie pamięta, ale żeby zapomnieć coś takiego? Czuł, jak ręce zaczęły mu się trząść. Wymyślił na poczekaniu nazwisko. – Thomas Ewing****. – Lekarz zanotował dane na karcie pacjenta. Podczas wypadku jego komórka przestała działać, a mężczyzna nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Jego przypadek stanowił dla lekarzy zagwozdkę. Czekali na telefon od rodziny, jednak nikt go nie szukał.
– Kiedy się pan urodził i gdzie?
– Dwudziestego czwartego września. Rocznik osiemdziesiąty siódmy. A gdzie? – Znów musiał wytężyć swój umysł, ale nic to nie dało. – Nie wiem. Cholera. Nie wiem. Mam pustkę w głowie. Czarną dziurę, gdy próbuję sobie przypomnieć tak ważne rzeczy.
Nie pamiętał, do kurwy nędzy, jak się nazywa, nie mówiąc o miejscu urodzenia, peselu, czy miejscu zamieszkania. Pamiętał wydarzenia, osoby, ale nie pamiętał imion żadnego z ludzi przewijających się w jego wspomnieniach. Jedynym imieniem, które ciągle pojawiało się w jego głowie, to Charlotte. Nie wiedział kim była. Co mu było? Amnezja? Ale zawsze wydawało mu się, że wtedy nic się nie pamięta. Zacisnął mocno dłonie na pościeli. Spojrzał na lekarza. Był to mężczyzna po trzydziestym roku życia, ze śniadą karnacją, ciemnymi włosami i oczyma. Przystojny.
– Proszę się nie martwić. Czasami tak się zdarza, że po wypadku nie pamięta się kilku rzeczy. Zazwyczaj po kilku dniach wszystko wraca. Jednak, by tak się stało, nie może pan się nadwyrężać. Uporczywe próby przypominania spowodują tylko niepotrzebny ból i być może jeszcze silniejszą blokadę.
– Dziękuję. Dobrze to wiedzieć. – Przymknął na chwilę powieki, a zaraz po tym lekarz mógł zauważyć piękne, szmaragdowe oczy okalane ciemnymi, długimi rzęsami. Nie, żeby zwrócił na to uwagę.
– Musieliśmy przeprowadzić operację. Dlatego też musieliśmy ogolić pana głowę przed zabiegiem. – Wyczuł, że lekarz nie chce mu teraz dokładnie tego wyjaśniać, więc nie prosił o te informacje. – Jak najszybciej przeprowadzimy badania neurologiczne. Chcemy dowiedzieć się, czy wszystko jest w porządku. Teraz jednak muszę zadać panu kilka pytań. Dobrze? A później porozmawiamy o twoich wątpliwościach. – Nie umknęła mu zmiana z tonu formalnego na nieformalny.
– Oczywiście. Rozumiem.
– Wiemy już, że nie wie pan, gdzie się urodził. Jak nazywają się pana matka i ojciec?
– Nie pamiętam. Nie wiem, jak to panu wyjaśnić. Pamiętam dużo wydarzeń z mojego życia, jednak nie pamiętam imion ludzi. Kojarzę miejsca, w których się to wszystko działo. Próbuję sobie to przypomnieć, ale nie daję rady. Mam przebłyski, nic więcej. Głowa mnie od tego boli i pojawiają się białe plamy
 – Czy pana nazwisko jest prawdziwe?
– Nie wiem. Nie jestem pewien. Nie pamiętam go.
– Czy pamięta pan, co trzy dni temu robił w miejscu wypadku? – Thomas zmarszczył brwi. Czuł ucisk w skroni. Wydawało mu się, jak gdyby jego szare komórki się przepalały i towarzyszyło temu upierdliwe brzęczenie.
– Nie. Ostatnie, co mogę sobie przypomnieć to… zima. Okres po świętach. I kłótnia z Charlotte… – Ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho. Zerknął przez okno. To dlatego było mu tak ciepło. Było lato! – Kurwa. Nie pamiętam ostatniego pół roku. Nic! Zero! Pustka! – Nawet nie zważał na to, że przy lekarzu przeklął.
– Spokojnie. Zapewne przypomni sobie pan o wszystkim. A przynajmniej mamy taką nadzieję. – Nie mógł dać pacjentowi pewności, że wróci mu pamięć. Nie dało się tego przewidzieć. Mężczyzna funkcjonował, wracał do zdrowia. Wyniki badań się unormowały. Mózg całkiem sprawnie się regenerował.
Posiadali statystyki dotyczące odzyskiwanych wspomnień, ale nie mógł mieć pewności, że to samo nastąpi przy tym właśnie pacjencie. Regeneracja mózgu wcale nie oznaczała, że zacznie on poprawnie funkcjonować. Kwestia ryzyka zawodowego. Dlatego właśnie lekarze unikali obietnic.
– Czy może mi pan powiedzieć, jakie mam szanse na to, że uda mi się odzyskać pamięć?
– Każdy z pacjentów jest indywidualnym, specyficznym przypadkiem. Określiłbym pana szanse jako pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Nie mogę pana zapewnić, czy wszystkie wspomnienia z okresu pół roku do pana wrócą, czy też nie. Istnieje taka możliwość. Postaram się umówić dzisiaj pana na konsultację psychologiczną. Być może terapeuta będzie w stanie zaoferować panu konkretny rodzaj terapii, która panu pomoże.
– Dziękuję. – Lekki uśmiech wpłynął na jego usta.
– Nie ma za co. Jest pan pewien, że wszystko jest dobrze? – Lekarz ociągał się z wyjściem. Thomas wiedział, że jest on gejem. Skąd? Po prostu. Poza tym, widział na sobie jego spojrzenia. Przymknął powieki, udając, że zapada w sen. Przecież pacjenci po operacji dość szybko zasypiali. Niezależnie od sytuacji.
– Tak. – Ziewnął głęboko i wtulił głowę mocniej w poduszkę.
Wolał teraz nie myśleć nad wszystkim, co mu się przytrafiło. Dodatkowo, lekarz obserwujący każdy jego ruch, także nie pomagał. Jak na zawołanie jego mózg się wyłączył.


* eksperyment Larida. Więcej o emocjach można przeczytać w:
Strelau J. (2000) Psychologia. Podręcznik akademicki. Rozdział 26–27.
** Opór psychologiczny – jest to zjawisko psychologiczne polegające na unikaniu pewnych treści, upraszczaniu, uogólnianiu ich. Dotyczy on obszarów życia, które w danym momencie, uważamy za zagrażające. Może to być nowa miłość, związek, ale także relacje z matką, czy też sytuacja w pracy (np. mobbing). Mogą być to rzeczy pozornie przystępne dla innego człowieka. Opór przejawia się w różnych formach. Od unikania danych treści po złość, czy agresję.
*** Iść jak po grudzie – jest to związek frazeologiczny. Oznacza, że wykonywana czynność idzie bardzo ciężko, przychodzi z trudem.
**** „Atlas chmur” – David Mitchell
Nazwisko zapożyczone od jednego z bohaterów książki.


niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 2


Rozdział 2
           

Był dziesięć metrów przed skrzyżowaniem, gdy nagle usłyszał pisk opon i zobaczył, jak jakiś mężczyzna przelatuje przez maskę samochodu. Ten krótki odcinek przebiegł sprintem.
– Kurwa, kurwa, kurwa – wrzeszczał.
To był pechowy dzień. Zerknął w stronę uciekającego samochodu. Zdolność szybkiego zapamiętywania ciągów liczbowych pozwoliła mu na zapisanie w umyśle pięciu ostatnich cyfr. Nie wiedział, z jakiego województwa b,yła osoba prowadząca pojazd, ale będzie umiał wskazać kolor i rodzaj auta. Przez kilka sekund stał bez ruchu. Adrenalina skoczyła mu chyba do maksimum. Spojrzał w końcu na człowieka, leżącego przed nim. Przykładając policzek do jego ust i obserwując klatkę piersiową, zorientował się, że mężczyzna żyje. Ok, jest dobrze. Wyciągnął komórkę z kieszeni spodni i wykręcił numer alarmowy, nawet nie patrząc na klawiaturę.
– Dzień dobry. Na skrzyżowaniu przy ulicy Kruczej i Sowiej doszło do wypadku. Samochód potrącił pieszego na pasach. – W tym samym czasie delikatnie sprawdzał dłońmi, czy jakaś część ciała mężczyzny przed nim nie została uszkodzona. Wolał nie ryzykować. Uszkodzenia kręgosłupa były tak cholernie niebezpieczne, a on nie umiał tego sprawdzić, dlatego też nie układał go w pozycji bezpiecznej. Skroń poszkodowanego była zakrwawiona z widocznym, dużym guzem. Słysząc pytanie kobiety po drugiej stronie, zaczął udzielać informacji. – Najprawdopodobniej ma uszkodzoną kość piszczelową albo strzałkową, oprócz tego ma dużego guza i rozcięcie na głowie. Nie wiem, czy ma uraz kręgosłupa, bo nie chcę go ruszać. Gdy dotykam lekko jego szyi, to się nie krzywi. Ale nie wiem, jak dokładniej to sprawdzić. – Odetchnął z ulgą, gdy usłyszał, że karetka jest już w drodze.
Mogłoby się wydawać dziwne, że udzielił tak szczegółowych informacji, ale od zawsze uwielbiał anatomię człowieka oraz budowę i funkcjonowanie mózgu. W chwilach grozy w jego umyśle aż kotłowało się od nadmiaru informacji, które dziwnym trafem, potrafił szybko uporządkować i wybrać najważniejsze. Podał jeszcze swoje dane i postanowił, w miarę swoich możliwości, zająć się poszkodowanym. W końcu opłaciło się to, że zawsze w plecaku nosił małe opakowanie gazy i bandaż. Jego rodzice go tego nauczyli i właśnie w tym momencie dziękował za to wszelakim czczonym przez ludzi bóstwom. Nie miał opaski uciskowej, ale dzięki temu, co posiadał, mógł przynajmniej zatamować krwawienie z rany na czole. Dość nerwowymi ruchami otworzył opakowanie bandaża i gazików. Starając się, nie dotykać ich rękami, nałożył na ranę opatrunek i sięgnął po bandaż. Wiedział, że zawinięcie głowy, bez chociażby lekkiego jej unoszenia, będzie karkołomnym zadaniem. Nie zważając na to, postanowił zabrać się do pracy. Odetchnął powoli. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nerwy nie pomagają w takich sytuacjach. Nagle usłyszał pisk kobiety.
– Zadzwonię po karetkę! – Już miała telefon w dłoni, gdy poprosił, by tego nie robiła. Jej mina była… bezcenna. Tak, jakby chciał zabić tego młodego, całkiem przystojnego faceta.
– Nie. Proszę tego nie robić. Karetka jest już w drodze. Powinna tu być za 3 minuty –powiedział i usłyszał jęk swojego tymczasowego pacjenta.
Spojrzał na niego uważnie. Nie był świadom tego, że wpatrywał się intensywnie w jego twarz, chociaż przecież wcale go nie znał. Machinalnie odgarnął mu zakrwawione kosmyki z czoła. Widząc uchylające się powieki tego człowieka, postanowił wszystko wytłumaczyć. Właśnie teraz był wdzięczny uczelni, za profesjonalny, bezpłatny kurs pierwszej pomocy.
– Spokojnie. Niech pan leży i się nie podnosi. – Nie, to stwierdzenie było zbyt formalne. Facet nie był wiele starszy od niego. – Miałeś wypadek. Wiesz, jak się nazywasz? – Czekał w napięciu na odpowiedź. Słyszał w oddali jadącą karetkę, miał tylko nadzieję, że jedzie w ich stronę. Dopóki mógł, utrzymywał z nim kontakt wzrokowy i starał się, by ów facet odpowiadał na jego pytania.
– Thomas. – Zaraz potem mężczyzna chwycił się mocno za obandażowaną głowę. Ponownie jęknął.
– Już jedzie karetka. Zaraz będzie. Spokojnie. Nie ruszaj się. – Chwycił jego dłoń i odciągnął od czoła do poprzedniej pozycji. – Czy boli cię coś więcej, oprócz głowy?
– Nogi. – W tym momencie Oliver mógł odetchnąć. Gdyby miał przetrącony kręgosłup, w ogóle nie miałby czucia w kończynach dolnych. Nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać. Cholera, ten dzień chyba nie mógł być gorszy.
– Wyciągnę ci wszystko z kieszeni, dla twojego bezpieczeństwa. – Po uzyskaniu zgody, zrobił to, co powiedział i praktycznie w tym samym momencie zatrzymała się obok nich karetka i policja. Mężczyzna mógł się odsunąć od ofiary, jednak prawie od razu został zgarnięty przez funkcjonariuszy.
– Zatrzymujemy pana za próbę kradzieży. – Czy, jeżeli zacznie się śmiać, wezmą go za wariata? Całkiem ciekawa perspektywa. Chciał się wyspać, odpocząć, odetchnąć od tego zamieszania.
– Zgłaszałem wypadek, więc jak mógłbym chcieć okraść tego faceta? Wyciągnąłem jego rzeczy dla bezpieczeństwa. Zresztą za jego zgodą. Może to potwierdzić.
– Czemu masz w takim razie otwarty plecak? – Jeden z policjantów mierzył go wzorkiem. – Dowód! – Ton jego głosu był rozkazujący. Mężczyzna zachowywał się, jakby to Oliver potrącił Thomasa. A on nawet nie miał prawa jazdy, do jasnej cholery!
– Ech... W plecaku miałem bluzę, bandaż i gazę. Nie traciłem czasu na zamykanie go. – Doskonale zdawał sobie sprawę, że tylko spokój go uratuje. Poza tym, adrenalina zaczęła opadać, więc czuł się bardziej zmęczony, niż przed piętnastoma minutami. – Muszę sięgnąć do plecaka po dokumenty.
Po kiwnięciu głowy, milczącego do tej pory policjanta, sięgnął ręką po portfel i wyciągnął to, o co prosili faceci. Po takich, to nawet nie wiadomo, czego się spodziewać. W międzyczasie podszedł jeden z ratowników.
– Dobrze się spisałeś. Po tym, jak zareagowałeś, możemy przypuszczać, że znasz się na pierwszej pomocy. – Teraz starszy, siwowłosy mężczyzna zwrócił się do swoich towarzyszy. – Zabieramy go do Centralnego. – Dwóch mundurowych zachowywało się, jakby nie zauważało staruszka, jak go w myślach nazwał Oli i nadal nie spuszczali z potencjalnego rabusia oczu.
– Mogę panom podać pięć ostatnich cyfr z tablicy rejestracyjnej pojazdu, typ wozu i kolor. Nie byłbym w stanie zapamiętać wszystkiego, więc skupiłem się na końcówce rejestracji. – Oliver wiedział, jak na obcych działa informacja o tym, że w kilka sekund zapamiętuje od pięciu do dziewięciu cyfr. – Chyba, że nie chcą panowie owych informacji, ale wtedy najprawdopodobniej udam się do naczelnika, chcąc złożyć zeznania. To jak? – Był wykończony, nie miał czasu, chęci ani ochoty cackać się z jakimiś niedowiarkami.
– Niech pan mówi. Będziemy też potrzebować numeru kontaktowego. Jeżeli będzie taka potrzeba, zgłosi się pan na przesłuchanie?
– Oczywiście. Numer rejestracji to 95256, czarne volvo, metalik. Od razu chciałbym uzyskać informację, co mam zrobić, gdybym nie był w stanie przyjść. – Dwóch mężczyzn zmierzyło go srogo.
– Dopiero co zgodził się pan, a teraz próbuje wymigać. Jaki to ma sens? Chcesz coś ukryć? – Oliver potarł zmęczony twarz. Zorientował się, że z kryminalisty, stał się dobrym człowiekiem, by po kolejnych dziesięciu sekundach znów być tym pierwszym.
– Nie, nie chcę nic ukryć. Jednak wydaje mi się, że zeznania zazwyczaj składa się rano. Jestem w trakcie sesji egzaminacyjnej. Mając do wyboru przesłuchanie, czy egzamin… wybrałbym to drugie. Wolę zdać egzamin i mieć go z głowy. Jakoś szczerze wątpię, by policja zapłaciła mi za ewentualny warunek. Pierwsze terminy zazwyczaj są trochę łatwiejsze. – Miał w dupie to, jak faceci go odbiorą. Zawsze, jak był zestresowany, dużo gadał. A poza tym, to było dla niego bardzo ważne. Nie miał kasy, by pozwolić sobie na niezaliczenie jakiegoś przedmiotu.
            Dopiero po otrzymaniu informacji oraz podaniu swojego numeru telefonu, mógł ruszyć dalej do domu. Dobrze, że nie zajęło mu to dużo czasu. Gdy tylko przekroczył próg swojego domostwa, poszedł do łazienki umyć ręce. Zawsze tak robił, gdy był wcześniej na mieście, teraz jednak dodatkowo zobaczył na palcach krew Thomasa. Nie mógł powstrzymać dreszczy. Nie wiedział, czy to ze strachu, czy z obrzydzenia. Gdy już to zrobił, tak jak stał, tak padł na łóżko i niemal momentalnie zasnął.

            Ze snu wyrwał go dzwonek do drzwi. Zerknął na zegarek i nie wierzył swoim oczom. Przespał szesnaście godzin. Brzydko pachniał, a do tego w brzuchu burczało mu gorzej, niż na techno party, co także wskazywało jednoznacznie na ilość przespanego czasu. Nie wspominając nawet o sikaniu. Już chciał zignorować osobę za drzwiami, kiedy dźwięk ponownie rozbrzmiał. Z jękiem zszedł z łóżka i, jakby tego było mało, zaplątał się w kołdrę, zlatując z niego i obijając sobie cztery litery.
            – Kogo to niesie? Co ci ludzie sobie myślą? Pocztę można zostawić w skrzynce, do jasnej cholery. – Z wielkimi nerwami i pretensjami do całego świata otworzył niechętnie drzwi. Mimo wszystko, nie wyspał się i był głodny! Nic innego nie było teraz ważne. Chciał po prostu zaspokoić potrzeby pierwszego rzędu, znane z piramidy potrzeb Maslowa*. Dokładnie rzecz ujmując – wysikać się, a później zjeść śniadanie.
            – Co ty sobie wyobrażasz, patafianie jeden. Martwię się o ciebie, a ty od wczoraj nie odbierasz, po pewnym czasie wyłączyłeś telefon i nie przyszedłeś na spotkanie. – Lilly, jak zwykle, wparowała do jego mieszkania taranem.
            Czy ta kobieta naprawdę nie potrafiła chodzić inaczej? Byłby wdzięczny za odrobinę prywatności i rzadsze szturchanie ramieniem przyjaciółki. Mogła sobie otworzyć te cholerne drzwi kluczem. Wyjątkowo, nie miałby nic przeciwko. Posiadała je na własność, a używała od święta. Zaoszczędziłaby mu czasu, gdyby zrobiła to sama. Jednak nie. Jego przyjaciółka, była tak dobrze wychowana, że za nic, nie użyłaby tego kawałka metalu, gdyby wcześniej jej o to nie poprosił. Gdy zobaczyła niezałączony ekspres, odwróciła się do niego gwałtownie.
            – Nie piłeś jeszcze kawy? Co ci? – Zauważył jej zmarszczony nos. – Ble. Śmierdzisz!
            – Ja cię kręcę. Lill, odkryłaś łamerykę! – Ironia, zawsze trzymała go w swych ramionach o poranku. Na dodatek na koniec przeciągnął wyraz w taki sposób, jak robiła jego babcia, a co młodą kobietę zawsze denerwowało. – Jakbyś nie zauważyła, jestem na skraju załamania nerwowego. Śpię od wczoraj od godziny dwudziestej i gdyby nie ty, zapewne mój piękny sen jeszcze by się nie skończył.
            – Aż tak źle? – Ponownie odwróciła się do niego plecami, włączyła urządzenie produkujące napój bogów (z jej niewielką pomocą) i kazała mu się wynieść do wanny, bo nie mogła dłużej znieść jego niezbyt ładnego zapachu.
            Nie jego wina, że antyperspirant przestał działać, a biała koszula nie była w stu procentach bawełniana. Uniósł lekko rękę i na zapach wydobywający się spod jego pachy, sam mimowolnie się skrzywił.
            – Nie musisz mnie więcej prosić, mości pani. Spełnię twą prośbę z wielką chęcią, dobra kobieto. A ty, uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdy z twych rąk dostanę coś pożywnego do zjedzenia.
            Na ustach Lilly zagościł szeroki uśmiech. Podłapała aluzję, jednak nie pokazała tego po sobie. Dobrze, że nie widział jej twarzy, bo miałaby to wypominane przez całe życie. Będąc jeszcze w liceum zainteresowała się sztukami dramatycznymi, zaczęła je nałogowo czytać i opowiadać o nich przyjacielowi. Czasem, chcąc jej lekko dopiec, starał się używać pseudo wyszukanego języka. Niestety, rzadko kiedy mu się to udawało. Gdy drzwi zamknęły się za młodym mężczyzną, otworzyła na oścież lodówkę. Cholera. Jak ma zrobić coś z niczego? Nie miał chleba, szynki, warzyw… Nic, kompletne zero! Miał mleko, ponieważ było potrzebne do kawy, znalazła jajka i mąkę. Tę ostatnią posiadał tylko dlatego, że raz piekła u niego ciasto, gdy popsuł się jej piekarnik, a jajka prawie codziennie jadł na śniadanie. Może uda jej się zrobić szybko naleśniki. Wyciągnęła dwie patelnie i zaczęła przygotowywać ciasto.
            Po dwudziestu minutach zobaczyła, jak Oliver przyciąga w swoje dłonie kubek z mocną, czarną kawą i odrobiną mleka. Od samego zapachu robiło się błogo i ciepło na sercu. Hm... Niezbyt mocna, z prawie idealną ilością mleka, była codziennym oszołomieniem jego kubków smakowych. Zmysł węchu także dostawał swoją nagrodę pod postacią tej unikatowej woni, z nutką cynamonu, dodanego przez jego przyjaciółkę. Taka niewielka rzecz, a cieszyła go niezmiernie. Po wypiciu dwóch łyków, wolną dłonią chwycił gotowego naleśnika i na stojąco, bez talerzyka i bez dodatków, zjadł prawie w całości przy pierwszym gryzie.
            – Ej! – Głos kobiety był pełen dezaprobaty. – Bierz talerzyk, a nie, tymi swoimi łapskami pochłaniasz śniadanie dla naszej dwójki. – Oczy Oliego zmrużyły się niebezpiecznie.
            – To moje śniadanie, z tego, co się zorientowałem. Poza tym, jak możesz jeść pierwszy posiłek o trzynastej, skoro byliśmy umówieni na dziesiątą? Jakoś ci nie wierzę.
            – Przyznaję się. Zaspałam i wstałam o jedenastej. O w pół do dwunastej wpadłam do kawiarni, ale dowiedziałam się, że ty się tam nie pojawiłeś, więc przyleciałam tutaj. – Nie mógł, nie roześmiać się na to stwierdzenie.
            Byli specyficzną parą przyjaciół. Znali się praktycznie od kołyski, jednak to w przedszkolu zawiązała się między nimi ta specyficzna więź. Nic tak nie łączy ludzi, jak wspólny wróg. Oboje nie lubili, jednego z członków ich grupy przedszkolnej. To on zabierał zabawki wszystkim dzieciom, często także je niszczył. Dzieci w tym wieku mają to do siebie, że często zmieniają swoich towarzyszy, wystarczy jeden dzień nieobecności, a przedszkolak posiada nowego przyjaciela. Często zaczynają zawiązywać więź z tym, kogo na początku nie lubiły, co budzi w nich uczucie sprzeczności.**
            Oni jednak wciąż trzymali się razem. Miało to związek także z tym, że ich rodzicielki spotkały się przy zapisywaniu ich do placówki i od tamtej pory spotykały się regularnie. Jako dzieci często okładali się pięściami, bili i kopali, by zaraz potem iść wspólnie się bawić. Gdy zaczęli dorastać jęli sobie dogryzać, podkopywać pod sobą dołki, a zarazem nie przeszkadzało im to w byciu dobrymi przyjaciółmi. Ich matki, porównywały ich do dwóch huraganów, które mogą przynieść tylko nieszczęście. Zdarzało im się poważnie zbroić. W trzeciej gimnazjum zostali przyłapani na paleniu, przez co dostali miesięczny szlaban. Nikt nie chciał słuchać, że robili to po raz pierwszy. To Oliver pobił pierwszego adoratora Lilly, bo ten był zbyt napastliwy i nie rozumiał słowa „nie”. Razem świętowali każde urodziny i to ona jako pierwsza dowiedziała się, że jest gejem. Kłócili się i godzili. Jedno było pewne, byłoby im ciężko, gdyby nie mogli się kontaktować i spotykać.
            – Niech ci będzie. – Udał zniechęcenie. – Za twoją pracę możesz zjeść aż pięć naleśników. Znaj moją łaskę.
            – Nie wiem, czy zauważyłeś, że ciasta mamy na góra osiem naleśników. Jak będzie ich więcej, to odniesiemy wielki sukces kulinarny! Zrobimy coś z niczego, pomnożone przez dwa! – Zaśmiała się i spojrzała na niego z błyskiem w oczach. Widząc jego minę, spoważniała szybko. – Zbladłeś. Co ci się stało? – Podczas rozmowy z nią, przypomniał sobie o tym, co zdarzyło się dnia poprzedniego. Zerknął na kalendarz. Wiedział, że tę datę zapamięta do końca życia.
            – Można powiedzieć, że wczoraj uratowałem mężczyznę potrąconego przez samochód. – Na te słowa jasna karnacja Lilly stała się jeszcze bledsza. Och... Chyba nie był zbyt delikatny w przekazywaniu takich informacji, ale wolał, by wiedziała to wszystko od razu, niż gdyby miał się nad tym wszystkim rozdrabniać.
            – Ale przeżył? – spytała.
            Nagle całe jego ciało zaczęło się trząść. Cholera! Dopiero teraz był w stanie odreagować to wszystko. Wczoraj bardzo szybko zasnął i stres pourazowy dopadł go dopiero w tym momencie. Mimo, że to nie jego potrącił samochód, czuł się z tym okropnie. Jakimś dziwnym trafem, zaczęło mu być niedobrze i dostał zimnych dreszczy. Do cholery! Był świadkiem wypadku i ratował człowieka! Fakt, nie musiał przeprowadzać reanimacji i w sumie dawał sobie radę, ale czuł się z tym okropnie. Nie chodziło o sam aspekt ratunku, ale o zdarzenie, które miało miejsce. Próbował sam sobie wyjaśnić reakcje organizmu, a także kwestię emocji od strony psychologicznej. Przekonywał się, że jest to zachowanie normalne, poprawne i nie miał podstaw do wstydu. Zdawał sobie sprawę, że gdy tylko zobaczył wypadek, poziom adrenaliny w organizmie gwałtownie wzrósł. Dzięki niej zachował zimną krew, a także skupił się na działaniu, a nie analizowaniu wszystkiego tak, jak to robił teraz. Mimo nerwów i stresu – potrafił dać sobie radę, jego umysł automatycznie zaczął mu przekazywać najważniejsze informacje. Tak naprawdę, dopóki nie zaczął sprawdzać, czy pacjent oddycha, działał w fazie szoku, nie rejestrował tego, co robi. Od dziecka miał tak, że jego reakcją na stres – był śmiech. I nigdy nie chodziło mu o to, by kogoś obrazić, czy też zdenerwować, jednak nie umiał tego wytłumaczyć. Dzięki studiowaniu dowiedział się, że jest to jeden z mechanizmów obronnych człowieka. Nie możemy nad tym zapanować. Ktoś inny w tym samym czasie będzie płakał albo też po pewnym czasie, często bardzo krótkim, wyprze wszystko z pamięci. Mógł tylko domniemywać, dlaczego padł do łóżka, nawet nie myśląc o wszystkim. Mogła być to obrona umysłu, ale równie dobrze zmęczenie po tygodniu nauki, stres i ponowne obniżenie poziomu adrenaliny do normy. Wszystko to spowodowało u niego jeszcze większe zmęczenie. Jego organizm sam zareagował, bez świadomości z jego strony. On sam porównywał to do wyłączenia światła. Znajdował się bezpiecznie w domu, jego życiu i zdrowiu nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo, ciało po fazie mobilizacji uległo całkowitemu osłabieniu.
            Funkcjonowanie organizmu jest bardzo specyficzne i skomplikowane. Wielu ludzi codziennie próbuje odkryć, jak dokładnie funkcjonuje mózg. Posiadamy pewne dane, wiemy, gdzie znajdują się jego poszczególne organy, takie jak hipokamp, czy też ciało modzelowate. Wiemy, na jakie płaty się dzieli i jakie dziedziny naszego życia umieszczone są w poszczególnych ośrodkach struktur mózgowych. Rozumiemy to, że działa krzyżowo – gdy wykonujemy jakąś czynność prawą ręką, działa lewa półkula. Pomimo tego ogromu wiedzy – nie jesteśmy w stanie dowieść wielu rzeczy. Dlaczego jedna osoba po potrąceniu przez samochód będzie zdrowa, a dokładniej nie będzie miała uszkodzonego żadnego ośrodka, natomiast kolejna ofiara nie będzie pamiętała nic ze swojego życia albo też nigdy nie obudzi się ze śpiączki? Mózg skrywa przed nami tajemnice, które na co dzień chce odkryć wielu badaczy. Rozwój techniki pozwala nam przewidywać i badać coraz więcej zależności. Jednak wszystko ma swoje ograniczenia. Nauka – jako dziedzina wiedzy – także. Być może za dziesięć, pięćdziesiąt, czy tysiąc lat będziemy w stanie programować swoją wiedzę tak jak w Matrixie. Ale równie dobrze, możemy odkryć niewiele więcej rzeczy, niż na dzień dzisiejszy.
            Jak zwykle, myślenie o tak skomplikowanym funkcjonowaniu, polepszyło mu humor. Wolał nie mówić o tym przyjaciółce. Kobieta stwierdziłaby, że sam się powinien leczyć, a nie ludzi ustawiać. Teraz już na spokojnie mógł opowiedzieć wszystko przyjaciółce. Jego emocje były pod kontrolą. Prawie. Musiał jednak zająć czymś ręce, poszukał ładowarki i rozplątał kabel, by móc podładować komórkę. Potem wziął szmatkę i zaczął wycierać kurze. Choćby się waliło i paliło – największy spokój ducha posiadał wtedy, gdy analizował całą sytuację i zajmował się czymś praktycznym. W tym przypadku sprzątaniem.
            – Co ty robisz? – Dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę, jak zachowywał się, gdy był zestresowany.
            – Nie widać? Próbuję nie poddać się stresowi i staram się go zredukować.– Lilly chwyciła jego dłonie w swoje i przyciągnęła go do siebie.
            Ukrył głowę w jej włosach i wziął lekko jeszcze drżący oddech. Po chwili skupił się na tym, emocje wypalały się, a uczucia kotłujące się pod skórą z czasem wygasały. Chyba tylko to było w stanie mu pomóc. Skupił się na wdychaniu i wydychaniu powietrza, skoncentrował na tym, jak rusza się jego klatka piersiowa, jak powietrze wypełnia jego płuca, a później umyka. Przez jego nozdrza przedostawał się zbawienny tlen wymieszany z zapachem kawy.
            – On mógł mi umrzeć na rękach, do jasnej cholery – mruknął we włosy swojej przyjaciółki. W zamian za to otrzymał mocniejszy uścisk w pasie i paznokcie wbijające mu się w skórę. Czyli Lilly także się zestresowała. Byli przewidywalni do bólu.
            ­– Mógłby, ale tego nie zrobił! Więc nie roztrząsaj tego, co mogło się zdarzyć, bo to nie miało miejsca. – To była prawda, mimo wszystko, prawdopodobieństwo takiego zdarzenia było bardzo duże. – Czemu nie pojechałeś razem z nim? – Jej pytanie go rozbawiło.
            – To nie był film, kobieto. Poza tym, nie jestem jego rodziną, więc nawet mi tego nie zaproponowali. Po sesji będę chciał go odwiedzić, ale dopóki nie zdam ostatniego egzaminu, nawet nie mam, po co się wybierać. Nie będę mógł się skupić ani na nauce, ani na Thomasie. – Pisk przyjaciółki prawie go ogłuszył. O co jej chodziło?
            – Przedstawił ci się! Przystojny? Jest gejem? Podobał ci się? – Oliver nie wierzył w to, co słyszy. Ruda zachowywała się, jakby był z nim na randce, a nie ratował go po potrąceniu przez samochód, czy też przed wykrwawieniem. Dobra, może i jego imaginacja przybierała trochę nierealne wymiary, ale to był dobry sposób na to, by nie wrzeszczeć na tego namolniaka.
            – Czego nie rozumiesz w stwierdzeniu "samochód go potrącił"? Poprosiłem go o podanie imienia, jak się obudził, żeby móc się z nim jakoś komunikować. Na nic innego nie zwracałem uwagi. – W końcu nie przyzna się, że mężczyzna mu się spodobał. Chciałby go poznać, lecz jednak nie miał na to szans.
            Po półgodzinnej rozmowie, a raczej monologu Lilly, praktycznie wyrzucił ją ze swojego małego mieszkanka. Musiał się uczyć. Powinien przerobić około dwustu stron, a nie miał na to ni siły, ni energii. Po wypiciu kolejnego kubka czarnego, mocnego płynu, wziął stos materiałów, trzy zakreślacze i usiadł przy niewielkim stole. Wiedział, że trudno mu będzie się skupić, jednak nie przypuszczał, że aż tak. Pamiętał niewiele ze stu przerobionych stron. Tylko część eksperymentów została mu w głowie i to tylko dlatego, że pamiętał je z zajęć. W ten sposób połączył kilka innych informacji i miał lepszy obraz sytuacji. Patrząc na jego rozproszenie i uciekające co rusz myśli w stronę nieznajomego faceta i tak mógł stwierdzić, że odniósł sukces. Była godzina dwudziesta trzecia trzydzieści, gdy przestał powtarzać materiał. Nauka zajęła mu pięć godzin, a samo powtórzenie trwało sto dwadzieścia minut. Zazwyczaj szło mu to o wiele szybciej.
Położył się na łóżku. Powinien odpocząć, zjeść coś, wykąpać się i iść spać. W jego głowie, jak na złość, ponownie pojawił się obraz Thomasa. Co jest z nim nie tak? Widział faceta raz w życiu, na dodatek zaraz po tym, jak go poturbował samochód, a on się rozczula i wyobraża jakieś niestworzone rzeczy. Czasami naprawdę zastanawiał się, czy z nim wszystko OK. Nie raz i nie dwa zdarzało mu się zauroczyć od pierwszego wejrzenia. Zdawał sobie sprawę, że nie ma sensu powstrzymywać swoich myśli. W końcu zakazany owoc najbardziej kusi. Od razu przypomniało mu się omawiane na uczelni badanie. Kobieta od ćwiczeń kazała im nie myśleć o białych niedźwiedziach. Paradoksalnie myśleli tylko o nich albo też wszystko im się z nimi kojarzyło. Po chwili konsternacji i ciszy, wszyscy zaczęli się śmiać, że są skrajnie przewidywalni. Były to jego pierwsze zajęcia na uczelni, może dlatego aż tak je pamiętał.
            Rozglądnął się po skromnie urządzonej kawalerce. Nie jeden znajomy zarzucał mu, że pracują tyle, co on, a jakimś cudem nie posiadają mieszkania. Nigdy im nie wytłumaczył skąd je miał, nie uważał tego za godne wytłumaczenia. Tylko jego rodzina i najbliżsi przyjaciele zostali o wszystkim poinformowani.
            Jako nastolatek pomógł pewnej starszej, jak się później dowiedział, bezdzietnej kobiecie, zaraz po tym, jak przewróciła się na lodzie. Od tamtego momentu odwiedzał ją czasem w jej kawalerce, robił zakupy i kupował leki, gdy była chora. Po miesiącu znał wszystkie sklepy w okolicy i osoby pracujące w nich. Dopiero po roku, gdy jego rodzice odkryli, że ich syn popołudniami znika na godzinę, bądź dwie, przyznał im się, jak spędza wolny czas. Byli z niego dumni, tym bardziej, że opiekował się staruszką, gdy ta go najbardziej potrzebowała. Zazwyczaj przychodził do niej trzy lub cztery razy w tygodniu. Wszystko zależało od tego, ile miał zajęć i sprawdzianów. Obca kobieta, stała się dla niego babcią. Nadal w głowie miał zapach i smak szarlotki – specjału pani Alicji – tylko ona potrafiła dodać wielką ilość cynamonu, a przy tym nie zepsuć smaku. Na samo wspomnienie kruchego ciasta, wręcz rozpływającego się w ustach, miał ochotę zapłakać. Jego przyszywana babcia zmarła cztery lata temu, a za opiekę nad sobą przekazała mu mieszkanie. Przez lata oszczędzała na koncie drobne kwoty pieniędzy, które po jej śmierci starczyły na opłacenie lokum na rok z góry.
            Uśmiechnął się z sentymentem. Rzadko płakał, a jednak wtedy nie mógł powstrzymać łez. Uczył się do sprawdzianu z biologii, gdy weszła jego mama z informacją, że staruszka nie żyje. Przyjaciółka Alicji, która miała swój klucz do jej mieszkania, znalazła ją w pościeli, w łóżku. Lekarz stwierdził, że zmarła we śnie.
            Z dawnego wnętrza zostały tylko dwa małe, wygodne fotele. To do nich dobrał resztę mebli. Nigdy by nie powiedział, że osoby starsze preferują aż taką nowoczesność, jednak kubełkowate siedziska w dziwny sposób pasowały do starych mebli. Ciemne, brązowe obicie idealnie komponowało się z jabłoniowymi meblami. Wszystko urządził tak, jak chciał. No może nie do końca. Rodzicielka Olivera wiedząc, że jego przyjaciele lubią spędzać czas w większym gronie, sama kupiła i zmontowała stolik dla syna. Wiedziała, że byłby temu przeciwny, dlatego pewnego dnia zadzwoniła do niego i kazała mu zejść. Z pomocą Olivera, wniosła go na górę. Początkowo każdy, kto do niego przychodził, śmiał się z niego i jego wyboru. Wystarczyło kilka słów i wszyscy milkli.
– A ty postawiłbyś się swojej matce, gdyby sama to zmontowała i powiedziała, że masz to tylko wnieść? – Po chwili zastanowienia każdy twierdził, że wolałby:
a) Armagedon
b) atak zombie
c) odcięcie od funduszy
d) egzamin
            Nikt nigdy nie chciał podpaść swojej rodzicielce. W pewnym momencie nawet Lilly chciała mu podebrać prezent, tylko że on już tak się do niego przywiązał, że za nic by go nie oddał. Mimo, iż jego kawalerka nie miała zbyt dużego metrażu, to jednak była dość przestronna i funkcjonalna, o ile dobrze zagospodarowało się wolną przestrzeń.
            Wchodząc przez drzwi wejściowe, wszyscy znajdowali się w malutkim przedpokoju, pokrytym rdzawą farbą. Jego ojciec zastanawiał się, jak mógł wybrać tak ohydny kolor, niepasujący do niczego, który w rzeczywistości okazał się dość ciepły i praktyczny. Prawie każde zabrudzenie można było uznać za odcień farby. Kuchnia nie była ślepa tak, jak w wielu innych mieszkaniach, ale posiadała długie, choć wąskie okno po prawej stronie. Najciekawsze było w niej to, że nie dostosował zawieszenia szafek do swojego wzrostu. Był raczej wysoki, a górna krawędź szafki sięgała mu do barku. Dzięki temu rozwiązaniu mógł zamontować jeszcze dwie półki nad meblami na wszystkie urządzenia elektryczne, otrzymane od rodziny, jako niezbędne wyposażenie domostwa. Z tego wszystkiego używał tylko czajnika, mikrofali i do niedawna elektrycznego młynka do kawy Zapomniałby o tosterze, który czynił swe honory dwa, czasem trzy razy do roku. Meble były koloru orzecha, ciężkie w dbaniu o czystość, ponieważ prawie każdą plamę było na nich widać. Jednak uwzględniając ich pojemność, były dość praktyczne. Kuchnię pokrywały płytki, tego także nie zmienił po swojej przybranej babci. Będąc w tym pomieszczeniu miało się widok na salon, sypialnię i pokój gościnny w jednym. Pomieszczenia były połączone, chociaż posiadały dwa osobne wejścia. Będąc w kuchni, bez problemu można było znaleźć się w pokoju, przechodząc koło małej wysepki, omijając w ten sposób przedpokój. Zazwyczaj zauważało się dwa rozłożone, plastikowe krzesła, jednak po tym, jak prawie się o jedno z nich zabił, przechodząc w nocy, postanowił poświęcać te dwie minuty dziennie na ich złożenie wieczorem i rozłożenie rano. W salono–sypialni, naprzeciwko drzwi wejściowych do pomieszczenia znajdowało się okno. Praktycznie zaraz pod nim był dosunięty do ściany narożnik, a od strony krótszego boku łóżka stały wspomniane już dwa fotele i stolik. Patrząc ponownie na okno, po prawej stronie znajdowały się dwa małe regały koloru jabłoni i mała szafa z półkami na ubrania. Oprócz tego na przeciwległej od foteli ścianie znajdowała się mała półka z czterema szufladami. Ściany były koloru brzoskwiniowego. Trzeba jednak zaznaczyć, że on sam sobie tego nie zrobił. Ponownie jego rodzicielka maczała w tym palce. Tym razem dosłownie, ponieważ sama wymalowała to niewielkie pomieszczenie, gdy on zdawał maturę. Pamiętał, że jego rekcją był szok na widok tego koloru. Wiadomo – przyzwyczaił się do niego, jednak nadal nie wiedział, czy był zaskoczony pozytywnie, czy raczej negatywnie.
            Nic więcej do szczęścia nie było mu potrzebne. No, może tylko pyszna kawa, ale ona zawsze była u niego na pierwszym miejscu. Miał wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić wszystko, co chciał i potrzebował, a resztę rzeczy nadal trzymał u rodziców. Zresztą, bywał u nich raz na dwa dni, ponieważ miał blisko z uczelni. Czasem rzadziej, wiązało się to z ilością nauki, czy też zmianami w pracy. Tak, jak każdemu młodemu człowiekowi – zdarzało mu się nie mieć ani siły, ani ochoty na to, by spędzać czas w gronie rodzinnym.
            I z takimi przyjemnymi wspomnieniami i myślami zasnął, by nieco zregenerować siły po wytężonej nauce i w miarę rześkim przyjąć kolejny poranek – oczywiście kubkiem kawy.




* Piramida potrzeb Maslowa w rzeczywistości nie jest poprawnym określeniem. Powinna być określana mianem teorii.
A teraz trochę szczegółów: Maslow określił pięć podstawowych potrzeb człowieka. Są one niższego lub wyższego rzędu. Idąc od dołu posiadamy takie potrzeby, jak:
1. Potrzeby fizjologiczne
2. Potrzeba bezpieczeństwa
3. Potrzeba przynależności i miłości
4. Potrzeba uznania
5. Potrzeba samorealizacji.
W większości harlequinów psychologicznych (Jak zdobyć…, Jak stać się…, Jak rzucić… Jak zyskać…, itp.), powielane jest błędne założenie, które głosi, że twórca teorii uważał, iż potrzeby te nie mogą zamieniać się miejscami. Jeżeli nie masz zaspokojonych potrzeb fizjologicznych, to nie możesz czuć się bezpiecznie. W rzeczywistości jednak Maslow uważał, że można funkcjonować bez tymczasowego zaspokojenia potrzeb, jednak im dłużej ich nie zaspokajamy, tym gorzej. Dobrym przykładem jest chociażby siedzenie w szkole, pracy, czy na uczelni. Zaspokajacie potrzebę samorealizacji, ale jeżeli w trakcie zajęć zachce wam się jeść, to nie wyciągacie od razu bułki i nie zaczynacie jej konsumować. Dokładniej rzecz ujmując – nie zaspokajacie od razu potrzeb pierwszego rzędu, a jednak jesteście w stanie funkcjonować. Jeżeli ktoś z was miałby ochotę poczytać trochę więcej, polecam:
Maslow, A.(2006) Motywacja i osobowość. Rozdział 2



** Brzezińska, A. I (2007) Psychologiczne portrety człowieka. Praktyczna psychologia rozwojowa. Rozdział 7.